Zamknij

W sobotę Dzień Cichociemnych. Poznajcie ich fascynującą historię!

10:50, 16.05.2015 Sławek Kińczyk Aktualizacja: 12:02, 14.05.2017
Skomentuj SK SK

Po przedostaniu się do okupowanej Polski byli fałszerzami, tajnymi agentami, organizatorami podziemia, kurierami. Aby dobrze wykonać swoje zadania, musieli wtopić się w społeczeństwo - mieli "legendę", podrobione papiery, specjalne przygotowane ubrania, ośrodki aklimatyzacji. O niezwykłej historii skoczków spadochronowych zrzucanych do Polski opowiada Tomasz Jasionek, historyk Fundacji Cichociemnych.

Skąd pomysł na wyszkolenie skoczków spadochronowych? Przed wojną w Polsce nie mieliśmy takich tradycji. A jednak zdecydowano się na taką formację.

Idea była związana z potrzebami. Potrzebne były informacje na temat tego co dzieje się w Polsce - a więc była konieczność zorganizowania formacji wywiadowczo-dywersyjnej. Jedyną drogą, która wchodziła w grę była droga powietrzna. Drogami naziemnymi nie udałoby się przetransportować żołnierzy - szlaki południowe nie były bezpieczne, skandynawskie też nie. Drogą morską też nie mogło się to odbywać - nasza marynarka została ewakuowana, ale nie wyobrażam sobie, aby przez cieśniny duńskie mogło coś przepłynąć. To była trasa zbyt niebezpieczna. Pozostawała zatem droga powietrzna. Najlepsza, bo po pierwsze: najszybsza - czas przelotu to ok. 10-12 godzin. Po drugie: względnie bezpieczna. Granice powietrzne nie były tak szczelnie, nie było nocnych lotów myśliwców. Po trzecie: pamiętajmy, że Cichociemni przewozili przedmioty. Mieli te słynne zasobniki ważące po 100 kg, w których były pieniądze, dokumenty, broń. Samolotem można było to bezpiecznie przewieźć.

Do formacji zgłaszali się ludzie z różnym doświadczeniem, z wielu jednostek, z wieloma specjalnościami. Generałowie, szeregowi, żołnierze, którzy przedostali się do Wielkiej Brytanii z podbitej przez Hitlera Francji. Ponieważ w Polsce nie mieliśmy doświadczeń ze skokami spadochronowymi - poza raczkujacym ośrodkiem w Bydgoszczy, którego działalność przerwała kampania wrześniowa - to organizatorzy stanęli przed trudnym zadaniem wyszkolenia ochotników. Wszyscy byli pod wrażeniem słynnych niemieckich spadochroniarzy, którzy lądowali w Belgii.

Jak była zorganizowana rekrutacja? Jak wyglądały szkolenia? W końcu prawie żaden ze zgłaszających się nie miał doświadczenia w skokach.

Rekrutację kandydatów na spadochroniarzy AK prowadzony był przez Oddział VI Specjalnego Sztabu Głównego, którego zadaniem była współpraca z krajem. Oddział traktowany był jako część Armii Krajowej a jego członkowie składali przysięgę na „Rotę” AK. Podstawowymi komórkami oddziału były wydziały – specjalny, łączności, łączności lądowej, wyszkoleniowy, finansowy, personalno-organizacyjny, szyfrów, operacyjny oraz referat propagandowo-informacyjny. Była to więc wielospecjalistyczna organizacja. Do Cichociemnych zgłosiło się ponad 2,5 tysiąca ochotników. Po przeszkoleniu zostało się nieco ponad 600 osób.

Oddział VI Sztabu Głównego, który to wszystko organizował współpracował z brytyjskim Special Operations Executive. To było kierownictwo akcji specjalnych, które miało za zadanie wspierać ruch oporu we wszystkich okupowanych krajach. Polska sekcja SOE miała jako jedyna autonomię. Sama wyszukiwała kurierów, skoczków, miała swoje szyfry, ośrodki łączności.

Do Cichociemnych trafili ochotnicy o różnych specjalnościach, ale formacja miała tak naprawdę 3 kategorie zadań. Najwięcej skoczków miało wykonywać w kraju zadania bieżące - czyli zdobywać informacje, przekazywać dokumenty, pieniądze. Byli zatem wśród nich agenci wywiadu, dywersji, łączności, oficerowie sztabowi czy też specjaliści od fałszowania dokumentów.

Lotnicy, instruktorzy oraz oficerowie sztabowi, łączności i broni pancernej, dowódcy, czy lekarze byli przerzucani po to by szykować kraj do powstania oraz by odbudować siły zbrojne. Ostatniagrupa to kurierzy i emisariusze polityczni.

Czyli większość Cichociemnych była jak James Bond...

Tak. W ramach kursu każdy skoczek miał stworzoną własną "legendę" czyli komplet kłamstw logicznie dopasowanych do nowej osobowości, dostawał fałszywe dokumenty, kompletował cywilne ubranie. Co ważne - on miał nie wyróżniać się z tłumu, musiał znać aktualne warunki życia w Polsce. Z drugiej strony prawie nigdy nie wysyłano skoczków w pobliże ich dawnego miejsca zamieszkania - chodziło o to, aby nikt ich nie rozpoznał na ulicy.

Skoczkowie oczywiście przechodził kursy spadochronowe, sprawnościowe, strzeleckie, uczono ich ju-jitsu, posługiwania się środkami minerskimi. Jeśli ktoś miał legendę ślusarza, to uczono go tego zawodu w praktyce! To była ogromna operacja szkoleniowa. Z ciekawostek - wśród kursów był na przykład ten uczący radykalnej zmiany wyglądu czy kurs korzonkowy - uczący tego jak przetrwać korzystając wyłącznie z zasobów natury. Z "bondowskich" kursów - mikrofotografii, tworzenia i odczytywania szyfrów i kodów, dywersji i sabotażu.

Przygotowanie do skoków odbywało się w brytyjskim ośrodku spadochronowym w Ringway lub w ośrodku treningowym w Largo House, zwanym "Małpim Gajem”.

Operacja wymagała też przygotowań w Polsce. Jak z tym sobie poradzono?

Przyjęcie skoczków i sprzętu było poprzedzone mozolnymi przygotowaniami na ziemi, którymi zajmowali się pracownicy tzw. "Syreny". Wyznaczał on z pomocą ludzi z terenowej siatki pole zrzutowe. W tym samym czasie ustalano punkty kontaktu. Po wybraniu miejsca odbioru rozpoczynano kompletowanie załogi i wyznaczanie żołnierzy mających pełnić poszczególne zadania w grupie ubezpieczającej. Zajmowali się tym głównie żołnierze Komendy Głównej AK - najlepiej przygotowani. Liczba żołnierzy odbioru zrzutów szacowana jest w granicach 5.000-10.000 osób. 

Musiano też zorganizować miejsca do przyjmowania skoczków w kraju - zaangażowano w to ośrodki partyzanckie w lasach wokół okupowanej Warszawy. Postarano się o mieszkania w Warszawie i w kraju, które służyłyby jako ośrodki aklimatyzacyjne - aby skoczkowie mogli odpocząć, dojść do siebie. Prowadziły je zaufane kobiety - tzw. ciotki, najczęściej wdowy. Były przypadki romansów Cichociemnych z tymi kobietami...

To niewarygodna historia, ale wśród Cichociemnych była też jedna kobieta, która przeszła szkolenie i skoczyła.

Tak. To Elżbieta Zawacka, która dożyła prawie 100 lat. Jedna z dwóch kobiet generałów, odznaczona zresztą Orderem Orła Białego. Po wojnie zajęła się badaniem historii kobiecych batalionów. Od 1941 r. była kurierem między Warszawą a Berlinem. Stworzyła też szlaki do Londynu przez Niemcy. Granicę Rzeszy przekraczała ponad sto razy, i jak wspominała po latach, w pewnym momencie nie robiło to na niej już większego wrażenia. W 1943 pojechała do Londynu do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie a wróciła do kraju zrzucona w okolicach Grodziska Mazowieckiego.

Ale nie wszystkim było dane skoczyć...

Były przypadki pechowe. Na przykład nieżyjący już Alojzy Józefowski (obecny na II Dniu Cichociemnych na Ursynowie w 2014) po szkoleniu złamał nogę i nie mógł zostać zrzucony. Takich żołnierzy było wielu - wracali oni do swojej poprzedniej służby. 

Cichociemni wspominają, że samoloty, z których ich zrzucano nie były początkowo nawet przystosowane do skoków.

Na trasie do Polski latały bombowce, które musiały być jakoś dostosowane do zrzutów skoczków. Cichociemni skakali więc nie z drzwi, ale wyskakiwali jak bomby... Gdy Niemcy wzmocnili ochronę powietrzną trzeba było wyznaczyć inne trasy. Latano trasami dłuższymi, ale bezpieczniejszymi. Wtedy bombowce typu Whitley zastąpiono Halifaxami, które też musiano dostosować do akcji zrzutów. Samoloty często miały usterki, psuły się wyrzutniki zasobników, przez co wracały one do Anglii. Naczelny wódz gen. Sikorski prowadził rozmowy o pozyskaniu Liberatorów, ale brytyjczycy nie chcieli się na to zgodzić. Ostatecznie kilka Liberatorów udało się pozyskać. Mogły one latać w dzień i w nocy. Były bezpieczniejsze. 

Ale Niemcy zaniepokojeni zrzutami wzmacniali ochronę powietrzną nad Danią, trasa ta stawała się coraz bardziej niebezpieczna, bo tędy latały też wyprawy bombowe nad centralne Niemcy. Tracono coraz więcej samolotów, sytuacja stawała się krytyczna - w pewnym momencie do dyspozycji dywizjonu pozostał tylko jeden Halifax. Dowództwo postanowiło więc przenieść ośrodek startów na południe - do Włoch. Było bliżej i dużo bardziej bezpiecznie. 

Czy Pana zdaniem gra była warta świeczki? Jakie efekty przyniosła działalność Cichociemnych?

W sumie odbyły się 82 loty, przerzucono 317 żołnierzy. Jeden skakał dwukrotnie. Zginęła jedna trzecia, w tym dziewięciu podczas lotu lub skoku, 84 zginęło w walce lub zostało zamordowanych przez gestapo, 10 zażyło truciznę po aresztowaniu, a na dziewięciu wykonano po wojnie karę śmierci na podstawie wyroków sądów w okresie stalinizmu. 91 cichociemnych wzięło udział w powstaniu warszawskim. Wysłano 670 ton sprzętu oraz sporą ilość pieniędzy - 35 mln dolarów i 19 mln marek. 

Cichociemni nie byli żołnierzami, którzy mieli brać udział bezpośrednio w walkach. Zdobywali informacje, przerzucali sprzęt i pieniądze. Była to działalność wywiadowczo-dywersyjna. W dzisiejszych czasach pracowaliby w wywiadzie, kontrwywiadzie i służbach specjalnych. Te operacje miały duże znaczenie, bobyły elementem wojny psychologicznej. W kraju dawali nadzieję na pokonanie okupanta, ludziom dodawało to otuchy, chęci do walki. To było nie do przecenenia. Nie bez powodu dziś tradycję Cichociemnych kontynuuje jednostk służb specjalnych Grom. Generał Petelicki wybierając dla jednostki patrona, nie miał żadnych wątpliwości, że muszą to być Cichociemni. 

Dziękuję za rozmowę. Do zobaczenia na sobotnim Dniu Cichociemnych na Ursynowie!

(Sławek Kińczyk)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%