Zamknij

35 lat serialu "Zmiennicy". Ewa Błaszczyk: Miałam być psychiatrą!

09:00, 08.11.2022 Kamil Witek Aktualizacja: 18:40, 10.11.2022
Skomentuj UCK "Alternatywy" UCK "Alternatywy"

Nie chciała, nie chciała i w końcu zagrała. Po poważnych rolach obawiała się wystąpić w komedii. Dziś trudno wyobrazić sobie kogoś innego w roli Kasi Pióreckiej ze „Zmienników”. Nawet jeśli rola wcale nie była szykowana dla niej… O tym wszystkim opowiedziała sama Ewa Błaszczyk podczas wizyty w ursynowskich „Alternatywach”.

Rola w „Zmiennikach” była pierwszą i jedyną rolą Ewy Błaszczyk u króla polskich komedii Stanisława Barei. Wcześniej w ogóle nie przyjmowała tego typu ról. Były „Bluszcz”, „Stan wewnętrzny”. Same poważne i dramatyczne produkcje. Jak to się więc stało, że taka aktorka trafiła do takiego reżysera?

- Jak to w życiu bywa - przez przypadek. To nie była rola pisana dla mnie, tylko dla Jadzi Cieślak-Jankowskiej. Nie pamiętam, jak to było po tej nagrodzie w Cannes, w stanie wojennym. W każdym razie nie mogła. I panowie Bareja i Jacek Janczarski - mój mąż, który pisał scenariusz ze Staszkiem - zaczęli się naradzać, kto by tu zagrał... I Staszek, jak to Staszek, tak mówi: co ja tu będę szukał, jak ty masz w domu taką, co właśnie wygrała Gdańsk „Nadzorem”? - opowiadała Ewa Błaszczyk.

Bareja: Wystarczy się z wdziękiem przesunąć przez ekran

Z początku aktorka nie była przekonana do wzięcia kultowej dziś roli Kasi Pióreckiej. Właśnie ze względu na swoją aktorską przeszłość. Bareja znalazł jednak sposób, by namówić ją.

- Byliśmy u niego w ogrodzie i mówię: ja nie umiem, tutaj jest plejada fantastycznych komediowych aktorów. On mówi: "Uspokój się, uspokój się. Ty i ten twój partner będziecie takimi postaciami z commedii dell’arte i wystarczy się z wdziękiem przesunąć przez ekran" - wspominała aktorka. 

Dziś nie żałuje swojego wyboru. I to mimo późniejszych nieprzychylnych opinii. W końcu Bareja nie należał - niesłusznie, jak pokazała historia - do najbardziej cenionych w swoich środowisku. Stąd też aktorom i aktorkom, którzy u niego wystąpili, również dostawało się po głowie.

Z natury nie lubię słuchać środowiskowych opinii. Jeśli ktoś coś produkuje i jest w zgodzie ze swoim wnętrzem i tym, co robi, to powinien za tym stać.

Kiedy ktoś mnie zaczepiał: „jak pani mogła zagrać w tym serialu po „Nadzorze”?” to omijałam tego typu wypowiedzi i ludzi. Kiedy pojechałam pierwszy raz na Zachód, zobaczyłam w Polskim Domu, że wszędzie stoi na półce Bareja i „Rejs” Piwowskiego. U nas to całe środowisko mówiło „barejada” z pogardą.

Teraz czas to weryfikuje. O tych, którzy tak mówili historia nie będzie pamiętać, a o Staszku na pewno

- stwierdziła ekranowa Kasia Piórecka. 

"Jakby słońce zajrzało do pokoju"

Jak przyznała Błaszczyk, Bareja był przede wszystkim człowiekiem, potem reżyserem. Człowiekiem bardzo ciepłym, ale jednocześnie niesamowicie skrytym. To zdaniem aktorki przyczyniło się do jego przedwczesnego odejścia. 

- Jak wchodził Staszek na plan, to tak jakby słońce zajrzało do pokoju! Wszystko się rozświetlało, bo wszystko zamieniał w dobrą energię i wszystko brał na swoją klatę. I chyba za to zapłacił najwyższą cenę. Cały stres albo jak coś było niegotowe - on to widział i reagował tak, żeby ta zła energia nie przerzuciła się na nas. Wszystko tłamsił w sobie - mówiła aktorka.

fot. UCK "Alternatywy"

Współpraca z Bareją to jednak niejedyny „komediowy” etap w życiu Ewy Błaszczyk. Pytana o kolegów z czasów Teatru Współczesnego - Czechowicza, Pawlika, Michnikowskiego, Wołłejko - zaznaczała, że to „generacja patrzących na wszystko z przymrużeniem oka”. To też i tam było wesoło. 

Wszyscy sobie robili żarty. To było niesamowite, bo dzisiaj się tego nikomu nie chce, a wtedy to było nagminne i często pracowano tygodniami, żeby coś wystrzeliło.

Inaczej żyliśmy, nie w takim pędzie, i można było dużo więcej zrobić. Jeśli komuś się chciało przejść z Syreny do Współczesnego, zblatować sprzedawcę… Tam przy Współczesnym był kiosk Ruchu. Michnikowski zapłacił, żeby mógł tam usiąść jako sprzedawca rano, kiedy wiedział, że jego kolega będzie kupował gazetę i oszaleje, a on będzie miał kamienną twarz.

Czy jak na przykład ze Szczepkowską. Nie miała telefonu w domu i ciągle dzwonił do niej w bufeciku we Współczesnym, pomieszczeniu 3 na 3 metry, więc byliśmy tam "naćkani" gęsto. Wołłejko wszedł jej na scenę w poważnej sztuce Czechowa, rozchylił płaszcz i tam mu wisiała słuchawka z kablem, a ona miała mówić poważny monolog!

- opowiadała Ewa Błaszczyk.

Ewa Błaszczyk: Miałam być psychiatrą!

Zdaje się, że właśnie tego aktorka od aktorstwa oczekiwała. Tymczasem... wcale o nim z początku nie myślała! To miało być remedium na prywatne problemy Ewy Błaszczyk. 

Miałam być psychiatrą, psychologiem, kimś, kto się zajmuje mózgiem, emocjami. To mnie zawsze interesowało. Miało być tak, a było tak. Do szkoły teatralnej zdałam, żeby dać radę z sama sobą. Byłam bardzo śmiałym dzieckiem, a potem coś mi się takiego stało, że się zamknęłam i to przeszkadzało mi żyć. Nie potrafiłam powiedzieć „poproszę na żądanie”, bo płonęłam, byłam cała czerwona. A jak kierowca nie usłyszał, to już nie byłam w stanie powtórzyć głośniej i musiałam jechać pod Bristol. Zdawałam do szkoły teatralnej, mówiąc sobie, że zrobię to tylko raz. Wtedy pierwszy raz zaśpiewałam coś i wyrecytowałam wiersz publicznie na egzaminie. Nic z tego nie pamiętam, potem mi o tym opowiadano, bo byłam w takim stresie

- wspominała aktorka. 

Udało się, ale to nie był jeszcze koniec problemów przyszłej aktorki. Po wakacjach nieśmiałość powróciła. Przekonał się o tym Tadeusz Łomnicki. 

- Krzyczał do mnie na pierwszym roku: „kto panią przyjął do tej szkoły?”. Więc ja w milczeniu podniosłam krzesło i zaczęłam na niego iść. Potem prowadził mnie już jego asystent. Dopiero na trzecim roku zaangażował mnie do swojej sztuki. Nie mogłam odmówić, bo byłam studentką, ale ten konflikt wciąż trwał. Potem się zaprzyjaźniliśmy w samolocie do Stanów Zjednoczonych. Powiedział mi, że ma wyrzuty sumienia. Przez całą trasę zrobił dla mnie prywatną szkołę teatralną - mówiła Ewa Błaszczyk.

fot. UCK

"Szedł mężczyzna z teczką pod pachą"

Podczas z spotkania w „Alternatywach” nie mogło zabraknąć pytania o wspomniany „Nadzór”. To właśnie tym filmem aktorka otworzyła sobie drogę do wielkiej kariery. Za rolę Klary Małosz otrzymała w 1985 roku Brązowe Lwy Gdańskie. Podobnie jak roli w „Zmiennikach”, tak i tej Ewa Błaszczyk się nie spodziewała. 

Tu znowu jakaś metafizyka zadziałała... Wiesław Saniewski robił pierwszy film w życiu. Matematyk, który debiutował filmem fabularnym. Robiłam wtedy dźwięk w wytwórni we Wrocławiu do jakiegoś innego filmu, ale jeszcze go nie było i w zasadzie nie miał mnie gdzie zobaczyć.

W pewnym momencie, idąc korytarzem, poczułam, że pali mnie kark. Odwróciłam się. Właśnie szedł mężczyzna i miał jakąś teczkę pod pachą. To był Wiesiek, który podał mi teczkę i powiedział, że ma propozycję, żebym sobie wybrała rolę. Przeczytałam to i mówię, że masa jest tam fajnych postaci, ale interesuje mnie ta główna rola, bo jako jedyna przenosi myśl filmu.

A on mówi: no właśnie tak chciałem, żeby mi pani to powiedziała

- opowiadała. 

Także i w tym przypadku aktorka nie była jednak pewna swego. Obawiała się, że zniszczy cały film. Potem - gdy już była bardziej rozpoznawalna - Saniewski często jej powtarzał jej słowa. Kilka lat później Ewa Błaszczyk dała się również poznać międzynarodowej publiczność za sprawą „Hanussena” w reżyserii Istvána Szabó z 1988 roku. 

- To była bardzo międzynarodowa obsada. István Szabó słusznie rozróżniał rynek zachodni i wschodni. Był Węgrem i to widział. Zachód miał już tak, że wszystko było komercyjne. A tu jeszcze nie - tu były marzenia, pasje. Jeszcze nic nie mieliśmy, a tam już były samochody, baseny i tym podobne. A myśmy byli na tych 30 metrach kwadratowych z rodziną, paszport był wielkim dobrem. Szabó zauważył, że na tym rynku sztuki jest inna energia i w ludziach jest co innego. Że mają więcej do zaoferowania - wspominała aktorka. 

Będzie kontynuacja "Zmienników"?

Jeszcze w tym samym roku pojawiła się u innego wielkiego reżysera - Krzysztofa Kieślowskiego. Błaszczyk w „Dekalogu IX” wcieliła się w rolę Hanny. Jak przyznała aktorka razem z Bareją obaj reżyserowie pozostawili po sobie dokumenty epoki. W przypadku Kieślowskiego jest jeszcze bardziej znamienne. 

- Krzyś Kieślowski był dokumentalistą, który potem wchodzi w fabułę, ale trzpień osobowości pozostaje w dokumencie. To jest wtedy nieprawdopodobnie rzetelne i precyzyjnie w robocie - mówiła Ewa Błaszczyk. 

fot. UCK "Alternatywy"

Pod koniec spotkania w UCK aktorka odpowiedziała na kilka pytań z widowni. Jako że spotkanie było „Jak u Barei”, to wrócił temat „Zmienników”, a dokładnie ich kontynuacji. Jak by ją widziała odtwórczyni roli Kasi Pióreckiej? 

- Chyba się nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki! To jest zapis jakiejś epoki. Są tam ludzie, którzy inaczej myślą, czują - stwierdziła aktorka. 

Poza tym: czy kontynuacja jest potrzebna? Najlepiej wiedzą ci, którzy po niedzielnym spotkaniu zostali w ‚Alternatywach” obejrzeć dwa pierwsze odcinki kultowego serialu.

Spotkania z twórcami "Zmienników" odbywają się raz w miesiącu w ramach nowego cyklu "Jak u Barei. Zmiennicy". Następne prawdopodobnie dopiero w styczniu.

(Kamil Witek)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%