Zamknij

40 lat minęło... Jeden autobus, zakupy w "Pszczółce" i kaloryfer pod wanną

09:58, 22.01.2017 Kuba Turowicz Aktualizacja: 22:13, 22.01.2017
Skomentuj KT KT

40 lat temu pierwsi mieszkańcy wprowadzili się na powstający właśnie Ursynów. Był towarzysz Gierek, były kwiaty i uroczyste przekazanie kluczy do nowiutkich mieszkań. W kolejnych latach osiedle było wielkim placem budowy, jednak radość była ogromna - w końcu na swoim! Spotykamy się z Jolantą Mosirer i Elżbietą Hołubowicz, które w 1977 roku zamieszkały przy ul. Puszczyka 5.

Wyobraźmy sobie czas i scenerię. Mamy 8 stycznia 1977 roku, jesteśmy na pustej, częściowo rozkopanej przestrzeni, którą w przyszłych latach nazywać będziemy dzielnicą. Edward Gierek przybywa z wizytą gospodarską, wokół kręcą się robotnicy i zaciekawieni obserwatorzy - rozpoczęto zasiedlanie Ursynowa. Pojawili się pierwsi mieszkańcy, którzy już za chwilę zadomowią się w mieszkaniach nowego bloku przy ul. Puszczyka 5. 

Pierwsze wrażenie

Pani Jolanta jest jedną z pierwszych lokatorek na Puszczyka. Pamięta, że została zameldowana 17 stycznia 1977 roku, choć zamieszkała tam dopiero z początkiem marca.

- Pamiętam, że przez jakiś czas urządzaliśmy mieszkanie i się nie wprowadzaliśmy. Wcześniej mieszkaliśmy na Chmielnej, dawniej Rutkowskiego - u mojej teściowej. Zależało nam, żeby już iść na swoje - z uśmiechem wspomina pani Jolanta.

Łatwo nie było, bo choć udało się dostać przydziałowe mieszkanie już w trzy lata po ślubie, to ciemny i zasypany piachem budowy Ursynów wydawał się być końcem świata. Pani Jolanta pamięta, że w spółdzielni podali tylko numer bloku i wskazówkę, że to "blisko Dolinki Służewieckiej" - teraz wystarczyło znaleźć upragniony adres.

Z Chmielnej pojechaliśmy tramwajem na Wyścigi, a stamtąd już piechotą do mieszkania. Matko, cóż to była za przeprawa! Mąż mnie ciągnie, a tam ciemno, grząsko, nierówno - byłam przerażona - śmieje się pani Jolanta.

Podobnymi relacjami dzieli się z nami pani Elżbieta, która w 1971 roku przyjechała do Warszawy na studia. - Z okien auli SGGW widziałam tylko szczere pole, nic więcej. Na biężąco obserwowałam rosnące bloki i powstający Ursynów - wspomina.

A co w mieszkaniach?

Pani Jolanta i pani Elżbieta zgodnie stwierdzają, że najważniejsze było, żeby w końcu zamieszkać "na swoim". 

- Przydział dostaliśmy na Puszczyka i na Wokalnej. Powiedziano nam jednak, że na Wokalnej są dopiero fundamenty i wprowadzić się będzie można za kilka lat. Bez wahania wybraliśmy Puszczyka, bo chcieliśmy mieszkać u siebie jak najszybciej - opowiada pani Elżbieta.

A w mieszkaniach same luksusy: szafy wnękowe, szafki kuchenne i upragnione tapety. Powierzchnie jasne i duże - tylko się cieszyć i pękać z dumy. Szybko jednak na jaw wyszły niedoróbki i braki w budowlance. - Mieliśmy tapety, ale później zauważyliśmy, że pod nimi jest tylko goły beton, nie było nawet tynku. Kaloryfer w łazience zamontowano pod wanną, ale dzięki temu mieliśmy gorące kąpiele - z uśmiechem wspomina pani Jolanta, w której mieszkaniu do dziś stoi oryginalna szafa z lat 70.

Największym utrapieniem były nieszczelne okna - wiatr hulał po nowych mieszkaniach. - Okna były strasznie kiepskie, wiatr gasił płomień zapalniczki, kiedy stało się blisko nich - relacjonuje pani Jolanta. 

Zdarzały się też awarie i częste przerwy w dostawie wody i prądu. Pękały uszczelki pod zlewami, przez co dochodziło do zalań kuchni i łazienek. Brakowało mebli, a niedociągnięcia w wykończeniu powodowały, że mieszkania szybko się eksploatowały. Wszystkie bolączki dało się jednak przełknąć, bo radość z posiadania własnego mieszkania rekompensowała większość niedogodności. Nikt nie narzekał, brało się, co dawali. 

- Ja w życiu nie miałam jakichś wygód specjalnych, więc i tu nie przeszkadzały mi braki. Ba, podobało mi się to, co zastałam i podoba nadal - obie panie potakują.

Uroki życia sąsiedzkiego

- Sąsiedzkie stosunki były zupełnie inne niż dziś. Zawsze witaliśmy nowych lokatorów, robiło się ciasta powitalne. Wszystkie dzieci z bloku wołały do kobiet "ciociu". Takie to były czasy. Na całym osiedlu same ciotki i wujkowie - śmieje się pani Jolanta.

W klatce pani Jolanty mieszkała Ida Merżan, która zajmowała się wszystkimi dziećmi jak swoimi. - Kochana Ida, ona chodziła co rano do sklepu, żeby kupować dzieciom świeże bułki, wiedziała, że rodzice nie mają czasu, więc pomagała z czystej potrzeby serca, taki to był człowiek - dodaje pani Elżbieta.

Kwitło życie balkonowe. W wakacje spotykano się na obiady i kawę, a dzieci ganiały wśród drzew i zarośli. - W pierwszego Sylwestra po przeprowadzce wszyscy już składali sobie życzenia na balkonach. Szampany, życzenia, śmiech i tak na każdym balkonie, pięknie było - wspomina pani Jolanta. 

Drzwi mieszkań były otwarte, bo zawsze mógł wpaść sąsiad. Większość relacji uległa rozluźnieniu, bo niewielu już mieszka na Puszczyka - większość pierwszych mieszkańców zmieniła adresy. Brakuje więzi sąsiedzkiej, ale i zaufania - pani Jolanta została okradziona w październiku ubiegłego roku.

Zakupy w "Pszczółce Mai"

Na rodzący się Ursynów kursował jeden autobus: linia 192 bis. 

- Matko, żeby rano wsiąść do autobusu, to trzeba było mieć szczęście! Codziennie rano woziłam swoje małe dziecko do teściowej na Śródmieściu - później szłam do pracy - przypomina pani Jolanta. 

W końcu powstał też sklep i to nie byle jaki, bo i bluza z Brucem Lee się trafiła i koncentrat cytrynowy. Sklep nazywał się "Pszczółka Maja", mieścił przy Puszczyka 9 i w historii dzielnicy odgrywa ważną rolę. - Pamiętam, że w Mai zawsze były kolejki matek z dziećmi i zawsze można tam było dostać papier toaletowy. Ludzie z całej Warszawy przyjeżdżali, żeby u nas papier kupić - dodaje pani Elżbieta.

Na pagórku obok bloku rosną drzewa, które mieszkańcy zasadzili zaraz po przeprowadzce. Dziś już okazałe, ale obie panie doskonale pamietają, kiedy wraz z małymi dziećmi kopały sadzonki.

"Było dobrze, jest dobrze, oby nie było gorzej"

- Czasy się zmieniają i ten nasz kochany Ursynów się zmienia. Kiedyś był jeden autobus, dziś są dziesiątki. Tak samo ze sklepami, kinami, kawiarniami. Bardzo dobrze wspominam tamte czasy, jakoś może mniej wszystkiego było, ale doceniało się drobiazgi. Łatwiej było być szczęśliwym - podsumowują panie Jolanta i Elżbieta.

(Kuba Turowicz)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(3)

BarbaraBarbara

2 0

Ostatnie zdanie - sama prawda 10:40, 22.01.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

elkaelka

1 0

Wcale się wszyscy ze wszystkimi tak nie kumplowali. W mieście fajne jest to, że ludzie mieszkają razem ale osobno.I nie wściubiają nosa jak żyją inni. W końcu po pracy trzeba odpocząć a nie bawić dzieci sąsiadów . A na Ursynowie żyje się super. 11:31, 22.01.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

elfwelfw

0 0

Kursował nie jeden 192 bis, ale także "zwykły" 192. Zwykły z Dworca Pd. (obecna Wilanowska) Puławską, Romera i Surowieckiego do pętli (gdzie teraz jest rondko). Bis z Dworca Pd. Puławską, Rzymowskiego i dalej Kenem miał pętlę w okolicach dzisiejszego metra Ursynów. 21:00, 22.01.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%