Zamknij

Chce bezpłatnie uczyć angielskiego... Nikt nie chce jej pomocy!

12:10, 02.05.2014 Agnieszka Pająk-Czech Aktualizacja: 12:20, 02.05.2014
Skomentuj Apacz Apacz

Chciała w ramach wolontariatu uczyć dzieci z biedniejszych rodzin języka angielskiego. Walczy z biurokracją i brakiem odpowiedniej salki do nauki. Nie rozumie dlaczego nikt nie chce jej pomocy!

Pani Marzena pochodzi z ubogiej rodziny. Jej rodziców nie było stać na opłacanie dodatkowych zajęć. Będąc już dorosłą osobą wyjechała do Anglii. Tam chodziła do szkoły, gdzie uczyła się języka. Swoją wiedzą chciała podzielić się z dziećmi, których rodziców nie stać na opłacanie dodatkowych lekcji z języka angielskiego.

- Kiedyś pracowałam już w ten sposób z dziećmi w szkole w Raszynie. Tamtejszy Ośrodek Pomocy Społecznej, załatwił wszystkie sprawy formalne i mogłam z dziećmi pracować. Nasza współpraca układała się doskonale. Pani od języka angielskiego i psycholog, utworzyły grupę dzieci, którym pomagałam. Te zajęcia były dla nich czymś więcej niż samą nauką. Niektóre dzieciaki potrzebowały uwagi i zrozumienia. To wszystko starałam się im zapewnić – opowiada pani Marzena.

Jej sytuacja życiowa jest trudna. Sama wychowuje córkę, boryka się z problemami zdrowotnymi, nie ma własnego mieszkania. Przyznaje, że korzysta z pomocy OPS na Ursynowie. Chcąc się zrewanżować za pomoc, chciała w ramach wolontariatu udzielać bezpłatnych lekcji angielskiego.

- Zwróciłam się z tą propozycją do ursynowskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Tam jednak usłyszałam, że mogę taki wolontariat prowadzić, ale w domach u dzieci. To nie jest dobre rozwiązanie. Niektóre z nich nie mają zapewnionych warunków do nauki. Dlatego upierałam się przy małej salce, gdzie mogłabym prowadzić zajęcia. OPS twierdzi jednak, że nie dysponuje takim miejscem – mówi pani Marzena.

Zaczęła szukać dalej. Swoją ofertę pomocy składała dyrektorom szkół. Nikt nie był zainteresowany.

- Dlatego postanowiłam pojawić się na jednym ze spotkań burmistrza z mieszkańcami. Zapytałam wówczas czy jest jakaś możliwość udostępnienia przez którąś ze szkół salki do nauki angielskiego. Wówczas burmistrz polecił mi porozmawiać z panią dyrektor szkoły przy Hirszfelda. Spotkałam się z panią dyrektor, ale nie wiadomo czy uda się zorganizować takie lekcje. Pani dyrektor stwierdziła, że nie mam żadnego wykształcenia pedagogicznego i musi sprawę przedstawić Radzie Rodziców – kontynuuje pani Marzena

Pani dyrektor szkoły podstawowej przy Hirszfelda potwierdza, że spotkała się z panią Marzeną.

- Rozmawiałyśmy z panią Marzeną, która przedstawiła mi swój pomysł. Jednak skonsultować to muszę z Radą Rodziców. W naszej szkole mamy doskonałych nauczycieli języka angielskiego. Nie jestem pewna czy istnieje zapotrzebowanie wśród naszych uczniów na tego rodzaju zajęcia. Pani Marzena nie ma wykształcenia pedagogicznego. Nie wiem czy rodzice się zgodzą, aby taka osoba miała kontakt z ich dziećmi – mówi dyrektor szkoły Wioletta Krzyżanowska.

Pani Marzena nie rozumie biurokracji i muru obojętności, przez które nie może się przebić.

- Co to za problem – nie rozumiem. Przecież robiłam coś podobnego w innej szkole. Skoro jest taki problem być może uda mi się nawiązać współpracę z jakąś fundacją. Przykro mi - kiedyś chodziłam do szkoły przy Hirszfelda. Nie wierzę też w to, że nie ma w szkole na Ursynowie dzieci, których rodziców nie stać na prywatne lekcje angielskiego. Na moje lekcje dzieci chodziły z przyjemnością, miały do mnie zaufanie, a ja czerpałam z tych zajęć satysfakcję. Udało mi się pomóc wielu dzieciom. Większość poprawiło swoje oceny na koniec roku – kwituje pani Marzena.

To smutne, że w naszej dzielnicy tak się traktuje osoby, które same będąc w biedzie, chcą jeszcze pomagać innym.

(Agnieszka Pająk-Czech)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%