Zamknij

"Chciała lecieć, kupić suknię ślubną". 36. rocznica katastrofy w Lesie Kabackim

Sławek KińczykSławek Kińczyk 06:02, 09.05.2023 Sławek Kińczyk

Dziś mija 36 lat od katastrofy samolotu pasażerskiego PLL LOT "Kościuszko" w Lesie Kabackim. To, co zostało po tej tragedii to zdjęcia, filmy i wspomnienia ludzi, którzy stracili wtedy najbliższych. Również mieszkańcy Ursynowa zapamiętali ten dzień bardzo wyraźnie.

- Dobranoc, do widzenia. Cześć, giniemy - to ostatnie słowa kpt. Zygmunta Pawlaczyka, dowódcy załogi samolotu Ił-62M "Tadeusz Kościuszko", który 9 maja 1987 roku rozbił się w Lesie Kabackim podczas próby awaryjnego lądowania na Okęciu.

Dokładnie 36 lat temu, kilkanaście minut po godz. 11, szykujący się do awaryjnego lądowania w związku z awarią silników i pożarem IŁ 62M "Tadeusz Kościuszko" zaczął ścinać pierwsze drzewa w lesie. Po chwili ogromna maszyna runęła na ziemię - zabrakło dosłownie 40 sekund, aby dolecieć do lotniska. Na pokładzie było 172 pasażerów oraz 11 osób z załogi. Najmłodsza ofiara miała zaledwie pół roku, najstarsza 95 lat. Siła uderzenia była tak duża, że 62 ciał nigdy nie zidentyfikowano. 

Na miejscu katastrofy odnaleziono biblię, w której na pierwszej stronie tytułowej napisano: 

„Dn. 9.05.1987 r. Awaria w samolocie co będzie Boże, Halina Domeracka 02-647 Warszawa ul. R. Tagore”.

Słup dymu nad lasem

Do dziś żywe są wspomnienia mieszkańców Ursynowa, którzy z oddali słyszeli huk spadającego samolotu.

- Pamiętam chmurę dymu nad lasem. I strach, bo dwóch córek nie było w domu, poszły się bawić. Kiedy wróciły, okazało się, że były blisko miejsca, w którym spadł samolot. Starsza potem przez miesiąc budziła się z krzykiem – opowiada pani Wiesława, która jak wiele innych osób, co roku bierze udział w uroczystościach rocznicowych w Lesie Kabackim. W tym roku wyjątkowo odwołanych ze względu na pandemię.

- Byłam wtedy dzieckiem, bawiłam się na dworze na Ursynowie, widziałam ten samolot, jak leciał i się palił, krzyczałam, pobiegłam do domu, nikt mi nie wierzył. A wieczorem - pamiętam jak dziś - płakałyśmy z Mamą, a Ona posadziła mnie w kuchni i słuchałyśmy radia - czytali nazwiska ofiar tej tragedii. Miałam 7 lat, minęło ponad 30 lat. Pamiętam - opowiada pani Anna.

- Na Ursynowie mieszkam od 1980, tamtego dnia wracałem ze Śródmieścia w okolicach godziny 13.00. Nad lasem wisiała czarna chmura, bardzo szybko dowiedziałem się, co się stało. Ciężko było uwierzyć, że to dzieje się naprawdę - wspomina pan Wojciech.

"Gdy otworzyłem oczy, nogi wrosły mi w ziemię"

Tamtego majowego przedpołudnia Danuta Makulska, mieszkająca pod lasem, pracowała w szklarni. Usłyszała huk i zobaczyła słup dymu. Pomyślała, że dom Kozikowskich się pali, i ruszyła na pomoc. Kilkusetmetrowy odcinek rowerem zajął jej najwyżej pięć minut. 

- Ścięte drzewa, blacha i kłęby dymu. 2,5 m ode mnie leżał kawałek ludzkiego korpusu z głową i strzępami kończyn - wspomina w rozmowie z autorem książki "Cisza po życiu" Markiem Sarjuszem-Wolskim. Z szoku wyrwali ją wojskowi, którzy znienacka wyrośli przed nią i kazali się ewakuować.

Artysta malarz Jerzy Ciesielski odbierał właśnie z kiosku teczkę z poranną prasówką. - Czytam, a tu nagle huk. Psy do domu wleciały, a przez okno widzę obraz, który nie dociera do wyobraźni – samolot wbija się w las. Pomyślałem, że las koło sąsiadów się pali, i złapałem za aparat – wspomina. Z zamkniętymi oczami wbiegł w dym.

- Kiedy je otworzyłem, nogi wrosły mi w ziemię. Zobaczyłem bezgłowy korpus ludzki wbity w drzewo. Za mną pędzili jacyś ludzie, ale już nie zdążyli wejść. Znikąd pojawiły się szwadrony ZOMO, milicji, helikoptery. Szybko i sprawnie odgrodzili nas od szczątków samolotu –opowiada Jerzy Ciesielski, autor zdjęć z miejsca katastrofy. 

Nie wie, kiedy udało mu się zrobić zdjęcia, których nie miała żadna agencja prasowa, a pewnie nawet i wojsko. Już ich nie ma – nie oddała jedna ze stacji telewizyjnych. Pamięta, że kiedy je wywoływał we własnej łazience, nie mógł uwierzyć w wyłaniające się czarno-białe kształty: żebra na drzewie, fragmenty odzieży, korpus zawieszony między dwoma pniami. Przez kilka lat nie przyznawał się do nich nikomu. Nie chciał podpaść rządowi, który miał swoją wersję kabackiej rzeczywistości.

"Mój szef stracił wtedy jedyną córkę"

Wszyscy pasażerowie samolotu zginęli na miejscu - 183 osoby. Wielu ciał nie udało się zidentyfikować, siła uderzenia była zbyt duża. Z tego powodu wiele pogrzebów było tylko symbolicznych.

- Mój szef stracił wtedy jedyną córkę. Była stewardessą, a to był jej pierwszy lot. Bardzo chciała lecieć, bo za trzy tygodnie miała wychodzić za mąż. Chciała kupić suknią ślubną. Tej tragedii w jego oczach nie zapomnę nigdy. Teraz ważna jest pamięć. Tylko pamięć zostaje – mówi nam pani Gabriela.

Pani Marta, wówczas trzydziestoletnia kobieta, przypomina sobie, że w noc poprzedzającą katastrofę śniły jej się koszmary.

- Moja mama miała lecieć samolotem 7 maja, zamieniła się z sąsiadem biletami, bo chciała iść jeszcze do dentysty i poleciała 9 maja – opowiada. – Gdyby on poleciał, osierociłby trójkę małych dzieci. Moja mama miała już wtedy jedenaścioro wnucząt.

Katastrofa do dziś wywołuje żywe emocje w rodzinach zmarłych. Pani Lidia wspomina swojego 35-letniego szwagra Andrzeja Prusa.

- Był wspaniałym człowiekiem, młodym mężczyzną. Jechał do brata do Stanów, pierwszy raz w życiu. Miał złe przeczucia. Mówił: wolałbym nie siadać do tego samolotu, chciałbym zamknąć oczy i znaleźć się na miejscu - opowiada Lidia Kwaśkiewicz.

- Mój mąż przez przypadek się tam znalazł. Miał mieć wolne, ale ściągnęli awaryjnie załogę i musiał lecieć. Był wspaniałym lotnikiem - mówi z kolei Sława Mielżyńska-Łykowska, żona Lesława Łykowskiego - nawigatora lotu 5055.

- Do końca życia będę pamiętał spalone ciała, ten zapach, spalonego paliwa, ciał i lasu. Znaleźliśmy tutaj po dwóch tygodniach jeszcze trochę szczątków ludzkich, które złożyliśmy pod prowizorycznym krzyżem - wspomina Zdzisław Rowiński, emerytowany pracownik PLL LOT, który jako jeden z pierwszych dostrzegł spadający samolot.

- Do dziś widzę to wszystko, mimo że las urósł już duży - mówi Andrzej Bogdan, brat radiooperatora Leszka Bogdana.

Dziś miejsce katastrofy to pamiątkowa tablica z nazwiskami ofiar tragicznego wypadku i monumentalny krzyż schowany w głębi lasu. O tym, że to właśnie tutaj spadł samolot, pamiętają przede wszystkim mieszkańcy okolic Lasu Kabackiego. Katastrofa na stałe zajęła miejsce w ich pamięci, a wspomnienia do dziś, mimo upływu lat, są bardzo wyraźne.

- Przez dobrych kilka tygodni, szczególnie po deszczu, pachniało tu śmiercią. To ten charakterystyczny, cmentarny zapach. A i lata minęły, zanim odrosły drzewa – dodaje mieszkanka okolicy.

O to, żeby pamięć przetrwała, walczą rodziny ofiar, które co roku organizują uroczystości przy pomniku w lesie. W ostatnich dwóch latach polowa msza święta była odwoływana ze względu na pandemię. W tym roku obchody powróciły - o godz. 11 odbędą się przy leśnym krzyżu.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

RafałRafał

2 0

Te uroczystości są zawsze przejmujące. Największe na mnie wrażenie robi delegacja LOT składająca kwiaty ku pamięci swoich kolegów z pracy. 13:26, 09.05.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%