Zamknij

Jak skromny inżynier z budowy "Polkoloru" kościół na Ursynowie wznosił WYWIAD

17:01, 13.03.2021 Andrzej Rogiński Aktualizacja: 18:06, 13.03.2021
Skomentuj "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

O szalunkach kupowanych na budowie Centrum Onkologii, szaleńczej wyprawie do tow. sekretarza Edwarda Gierka, kilku wynalazkach wymyślonych podczas budowy i radzeniu sobie w czasach, gdy nie było... niczego. W marcu 1982 roku ruszyła budowa pierwszego na nowopowstającym socjalistycznym osiedlu Ursynów Północny kościoła. Rozmawiamy z jego budowniczym, kierownikiem budowy inż. Pawłem Zdanowiczem.

Jak doszło do zlecenia Panu prowadzenia tej budowy?

Paweł Zdanowicz: Wprowadziłem się 5 lutego 1978 roku na Ursynów do bloku na Pięciolinii Ponieważ byłem zawsze związany z kościołem szukałem parafii, do której powinienem należeć. Nie wiedziałem, że jest to parafia w Grabowie. Prawdopodobnie przed Wielkanocną przyszedł do mnie po kolędzie proboszcz Tadeusz Wojdat. 

Proboszcz z Grabowa.

Tak. Nie znałem go. Spytałem „A z której ksiądz jest parafii?” A on mówi no z tej. To gdzie ta moja parafia jest? W Grabowie, tu ma pan niedaleko. I tak się poznaliśmy. Wtedy założył kartotekę, dowiedział się, że jestem inżynierem budowlanym. W tamtym czasie prowadziłem budowę Polkoloru i zajezdni trolejbusowej w Piasecznie.

Ksiądz Tadeusz Wojdat spytał czy bym pomógł przy budowie kościoła. Powołał mnie do Rady Parafialnej. Na pierwszym spotkaniu zaczęliśmy się zastanawiać komu by zlecić projekt, jak zacząć załatwiać sprawy związane z inwestycją. Jeszcze nie było lokalizacji. Miał ją w głowie ksiądz proboszcz. Upodobał sobie miejsce, w którym dzisiaj stoi kościół. Przedstawił swoją propozycję kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu. Pamiętam wizytę kard. Stefana Wyszyńskiego. Uczestniczyłem w tym spotkaniu z kardynałem, po którym ks. Tadeusz pokazał gościowi upatrzony pas ziemi. Kardynał go pobłogosławił. Zaczęły się starania o to, żeby w tym miejscu powstał ten kościół. Ks. Tadeusz Wojdat w gumiakach dotarł na plac budowy Centrum Onkologii, gdy przyjechał Gierek by wręczyć mu list w sprawie lokalizacji kościoła. Doszliśmy do wniosku, że dobrze by było, gdyby powierzyć projektowanie projektantowi osiedla. Wówczas nawet nie znałem nazwiska Budzyński.

Poszedłem z proboszczem do Marka Budzyńskiego na rozmowę i uzyskaliśmy zgodę architekta. 

powyżej: "Wielka trójka" - od lewej: projektant Marek Budzyński, inwestor ks. Tadeusz Wojdat, wykonawca Paweł Zdanowicz

Proboszcz dopiął swego, uzyskał lokalizację, którą sobie wymarzył.

Trwało wykonanie projektu. Wiedzieliśmy już na jakim terenie działki stanie kościół i jak te działki można zagospodarować jako zaplecze budowy. Czyli tu już ja wchodziłem z planem organizacyjnym placu budowy. Wspólnie z Markiem Budzyńskim, Andrzejem Krawczykiem, Jurkiem Rotowskim - projektantem instalacji stwierdziliśmy, że na górce na skarpie, w pobliżu, gdzie dzisiaj jest fontanna, postawiony zostanie budynek  gospodarczy. W nim miały się mieścić pakamery dla pracowników, biuro budowy, szatnie, umywalnie itd. Część obiektu przeznaczyliśmy na salki katechetyczne.

Wróćmy do momentu, gdy ksiądz zwrócił się o to, by Pan podjął się kierowania budową. 

To było po etapie przygotowawczym, po zagospodarowaniu placu. Wykonywałem to społecznie, z emocji. W pewnym momencie ks. proboszcz powiedział, że trzeba by było teraz przystąpić do budowy kościoła. Tego nie dało się wykonywać na dotychczasowej zasadzie. Uzyskałem zgodę  dyrektora „na doskok”, co oznaczało, że po  pracy mogę się zajmować budową kościoła. Musiałem mieć takie pozwolenie na piśmie. Zajmowałem się właśnie budową tego zaplecza. Gdy doszło do uzyskania pozwolenia na budowę kościoła to stwierdziłem, że „na doskok” kościoła to ja nie zbuduję. 

Wówczas zdecydowałem, że jeżeli już przychodzę na budowę kościoła, to muszę odejść z Dźwigara.

powyżej: tymczasowa kaplica przy Wiolinowej 15 - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", ks. T. Wojdat

To była trudna decyzja. Tam jest praca stała, tu jest trochę twórcza. 

I jeszcze dyrektor powiedział: „Szaleniec. Co cię wzięło? Szykujemy cię na szefa działu produkcji”. Odpowiedziałem: „Panie dyrektorze, bardzo dziękuję, ale mnie się zawsze marzyło, żeby zbudować kościół”. „Napisz podanie”. Napisałem podanie, prosiłem o rozwiązanie umowy za obopólnym porozumieniem stron. Podanie podpisał, że wyraża zgodę w drodze wyjątku. Pamiętam to do tej pory. Powiedział: „Chłopie, niech ci się wiedzie. Szkoda, że odchodzisz”. Miałem kolegów, takich jak między innymi Mirek Wielechowski. W trakcie budowy kościoła pomagali mi ze sprzętem.

Jak zorganizował Pan budowę?

Przede wszystkim musiałem stworzyć jakiś system zarządzania tą budową. Stwierdziłem, że bez majstra, bez zastępcy sam nie pociągnę. Majstra nie miałem żadnego. Trafiłem na inż. Antoniego Mikę. Nie znałem go wcześniej, ale był parafianinem. Zgadaliśmy się przy kaplicy. „Może by pan przyszedł, popracowalibyśmy, spróbujemy.” I przyszedł. Naprawdę ulżyło mi. Byłem kierownikiem głównym, załatwiałem wszystkie sprawy organizacyjne związane z budową, to znaczy zakupy materiałów - w tym zakresie, w którym mogłem - czy wypożyczanie sprzętu. Natomiast Antek pilnował ludzi na budowie. Nie zawsze mieliśmy super fachowców. Przykładowo, ludzie nie umieli przygotować krążyn do łuków. Wówczas on, posługując się geometrią wykreślną, pokazywał rysunek ludziom. Ponieważ jeszcze tego nie rozumieli to brał siekierę w łapę, stawał z nimi i pokazywał jak się robi krążynę. Następne już później poszło. Ludzie, którzy przyszli mianowali się murarzami, cieślami... Ale pracownicy firmy blacharskiej nas uczyli jak pokrywać dach.

Ksiądz zatrudnił kierownika budowy. A kto zatrudniał pracowników?

My zatrudnialiśmy w imieniu księdza. Już jako pracownicy parafii zatrudnialiśmy w parafii również pracowników. 

Ile mniej więcej osób pracowało?

W porywach na budowie pracowało około 45 do 50 ludzi. Natomiast średnio było dwudziestu paru, kilkunastu. Część z nich przetrwała, w pewnym momencie wykształciliśmy brygadzistów. Mieliśmy brygadzistów takich, którzy mieli murować, czyli to byli murarze, mieliśmy cieśli, później wyuczyliśmy sobie montażystów.

powyżej: Pierwsze wykopy - 5 marca 1982 r. - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

Cały kościół powstał jeszcze w drobnowymiarowych szalunkach, które zdobyliśmy w ciekawy sposób. Przypadkowo nawiązałem kontakt z kierownikiem budowy Centrum Onkologii, z kierownikiem magazynu na budowie. Oni te szalunki mieli w niesamowitych ilościach, niszczyły się na budowie. Jak rozbierali te szalunki to odpinali kliny od ściany i zwalali wszystko. One się krzywiły. W porozumieniu z księdzem odkupiłem od nich ten złom. Wyprostowaliśmy, a gdzie trzeba to kupiliśmy nową sklejkę. Mieliśmy takiego spawacza - Henryka Zawadzkiego św. pamięci, bardzo rzeczowego fachowca. On te szalunki doprowadzał do porządku. Nie sposób było wówczas kupić specjalne złącza do płyty szalunkowej. Pan Henryk wymyślił sposób: „Przełożymy gwóźdź, zagniemy, a ten gwóźdź pójdzie do ramki przyspawa się, to będzie trzymało".

Tych wymiarów jeszcze trochę brakowało, więc jeździłem do Międzyrzeca Podlaskiego, gdzie była wytwórnia i tam trochę szalunków zamówiliśmy w nietypowych wymiarach. Zamówiliśmy jeszcze ściągi, kliny, zworniki.

Jaka była rotacja pracowników? Kogo Pan zapamiętał?

Rotacja była spora. Z prowadzących pamiętam pana Zawadzkiego, dwóch braci Listwonów, murarza Walczuka, Tworzańskiego. Pięciu – sześciu było stałych. I u nich się składy zmieniały bez przerwy. 

Na archiwalnych zdjęciach widać kaplicę.

W organizacji placu budowy ten barak na górze nazwaliśmy barakiem socjalnym, kaplica to był magazyn. I zaplecze magazynu było gdzieś tam. Przecież oficjalnie taki projekt musieliśmy przedstawić. Nikt by się na kaplicę nie zgodził. Jeszcze przed rozpoczęciem budowy uruchomiliśmy kaplicę. Rozpoczęła się katechizacja, w czym bardzo pomógł Stanisław Olszewski, prezes Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej „Ursynów”. Wynajął parafii parterowy budyneczek, gdzie odbywała się nauka religii. Do pierwszej komunii przystąpiło jednego roku około 900 dzieci.

powyżej: Fundamenty kościoła, po prawej kaplica i magazyn - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

Jak wyglądała współpraca z architektem?

Było dwóch architektów: Marek Budzyński i Zbigniew Badowski oraz konstruktor Andrzej Krawczyk. Rysunki konstrukcyjne powstawały na bieżąco. Jak tylko fundamenty zostały zaprojektowane, projekt generalny został zatwierdzony. Wszystkie szczegóły powstawały na bieżąco. Jak postawiliśmy fundamenty, to poganialiśmy mocno Andrzeja Krawczyka - projektanta konstrukcji, żeby zdążył ze ścianami.

Biuro projektów to była niezależna firma. Opracowywała wszystkie detale architektoniczne, dostawaliśmy bardzo dopracowaną dokumentację. Trzeba przyznać, że biuro robiło taką dokumentację, jakiej się chyba w tej chwili nie robi. Ważne były szczegóły, o które prosiliśmy z Antkiem.  

Budowa kościoła nie trwała jeden rok.

To była wieloletnia budowa.

Czy mieliście termin ukończenia inwestycji?

Założenie księdza proboszcza było takie, żeby jak najszybciej. Ksiądz zakładał, ze kościół powstanie w pięć do siedmiu, maksymalnie ośmiu lat. 

Zrobiliście to szybciej.

Szybciej, ponieważ była dobra współpraca. Razem z Antkiem chcieliśmy, żeby się w tym obiekcie coś działo. Proszę zauważyć, że jak zaczęliśmy budowę w marcu czy w kwietniu to pierwsza msza święta, która została odprawiona w budowanym kościele to była Pasterka. Od marca do grudnia upłynęło dziewięć miesięcy. Powstał kościół dolny. Oczywiście, że jeszcze lało się ze stropu, że szalunki na stropie jeszcze wisiały. Ale część była zdjęta i zrobiliśmy szopkę. Opracował ją artysta Stanisław Tworzydło. Zdjęliśmy blaty szalunkowe, trochę podczyściliśmy. Na tych blatach szalunkowych on węglem namalował postać Matki Boskiej, św. Józefa, pastuszków. Trzy wnęki zostały wyłożone słomą, zastawione tymi blatami z postaciami. Wszystko było wyłożone słomą, jakieś niesamowite ilości tych mat słomianych. Elektryk na desce poprzybijał żarówki, dzisiaj jak to sobie przypominam, Boże, jakby na tej słomie coś zaiskrzyło!... Wówczas miałem 34 lata. Szopkę i jej odbiór przez ludzi mam cały czas w oczach. To było dla mnie niesamowite, wielkie przeżycie. Od tego czasu zacząłem się przyjaźnić z artystami.

powyżej: ks. Wojdat z kielnią w ręku, z tyłu Paweł Zdanowicz i Antoni Mika - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

Jak się układała współpraca z inwestorem?

Ksiądz dawał nam wolną rękę jeśli chodzi o sprawy na placu budowy. Zaopatrzenie w masowe materiały jak cegła, cement, duże dostawy organizował ksiądz. Dał nam wolną rękę co do zatrudniania pracowników. Gdy załatwiał materiały, a po drodze spotkał jakiegoś człowieka, który by mógł się przydać na budowie, to polecał go nam. Tak też się ludzi przyjmowało. 

Przyszedł taki moment że było dużo murowania. Potrzebna była ekipa 15-20 murarzy. 

Antek powiedział wówczas, że damy ogłoszenie do prasy, ogłosimy w jakich godzinach będziemy przyjmować. Daliśmy ogłoszenie do „Życia Warszawy”. Usiedliśmy we dwóch, kolejka się ustawiła pod drzwiami. Wybraliśmy czterdziestu. Wszyscy twierdzili, że są murarzami. Jak przyszło do budowy to z tych 40 zostało 5. I też do końca budowy nie dotrwali. Niestety.

Ludzie chcieli mieć pracę.

Doszliśmy do wniosku, że ogłoszenie do prasy daje nam tylko to, że musimy zapłacić za ogłoszenie, nasiedzieć się z tymi ludźmi, namęczyć się. Zaczęliśmy poszukiwać ludzi przez znajomych. Przychodzili ludzie społecznie pracować. Ksiądz też ogłaszał takie potrzeby: „Kochani parafianie, przyjdźcie pomoc, potrzeba będzie 10 mężczyzn, 15 mężczyzn… Byli tacy, którzy brali urlopy i przychodzili. A byli tacy, który poświęcali wszystkie wolne soboty i przychodzili całymi rodzinami.

Jakie prace im powierzano?

Czyszczenie szalunków. Kobiety to znakomicie robiły. Jak one wzięły ten szalunek do czyszczenia to robiły to tak jak w kuchni. Ja ceniłem najbardziej kobiety. Przychodzili księża z ministrantami, był też mój syn. Oni przenosili cegły. Podawali, przekładali, porządkowali teren. Tą działkę ta grupa, inną działkę inna grupa, tu trzeba odkładać złom, tu trzeba odkładać drewno, tu trzeba odkładać jakieś tam plastiki, papiery, złom.

powyżej: Parafianie chętnie zgłaszali się do prac porządkowych na budowie. Kobiety czyściły szalunki. - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

powyżej: pomoc z Francji przyjeżdżała do parafii od stanu wojennego (1981) - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

W tym czasie przychodziły dary, głównie z Francji. 

Ludzie, którzy przychodzili pracować społecznie zawsze na koniec mieli podziękowanie. Ksiądz proboszcz przydzielał pulę darów. O wszystko było wówczas trudno. Jak ktoś dostał kawał sera żółtego, był szczęśliwy, podobnie gdy dostał z beki smalcu. Mąka była w workach. Ludzie brali worki na plecy i z tą mąką szli do domu. Trzeba było tych ludzi uszanować. Spisywaliśmy w specjalnych zeszytach imiona, nazwiska i adresy wszystkich, którzy przyszli. 

Nigdy nie było wiadomo, ilu ludzi przyjdzie i na czym się oni mogą znać.

Zorganizowanie pracy tych ludzi, żeby oni coś wykonywali też było trudną rzeczą. A co będzie, gdy przyjdzie na przykład pięćdziesiąt osób? Przecież każdym z nich nie dam rady się zająć. Wiedziałem, które osoby przychodzą w każdą sobotę. Uczyniłem ich brygadzistami. Do tych brygadzistów wysyłałem osoby, które zgłaszamy się do pracy. Tym sposobem uchroniłem się przed tłumaczeniu każdemu, co ma robić. 

Jak miało być wmurowanie kamienia węgielnego ks. proboszcz ogłosił, że trzeba przyjść bo przyjedzie ksiądz prymas. Trzeba uporządkować plac, zbudować ołtarz polowy i inne. Zgłosiło się ponad 100 osób i ja już na końcu przestałem zapisywać nazwiska w zeszycie.

powyżej: Wmurowanie kamienia węgielnego 28 listopada 1982 r. Po lewej kierownik budowy inż. Paweł Zdanowicz, po prawej, z kielnią - bp Jerzy Modzelewski - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

Jak zaopatrywaliście się w materiały budowlane?

Wykonawcom dźwigarów z drewna klejowego musieliśmy dostarczyć drewno, klej. Bo oni dali tylko gwoździe. Kleje pomogły załatwić Francja i Belgia. Załatwił to ksiądz. To wszystko dostarczyliśmy do Cierpic koło Torunia, gdzie były wykonywane te dźwigary. Przyjechało kilka wagonów drewna z Syberii do Torunia, żeby nam dźwigary z tego zrobić. Nie śmiałem zapytać księdza, jakim cudem to załatwił. Byli ludzie, którzy naprawdę nam pomagali. Na wysokich stanowiskach, dyrektorzy, sekretarze.

Trochę jeździłem z księdzem i słyszałem niektóre rozmowy. Ksiądz potrafił zarazić ludzi tym, że przecież jesteśmy wszyscy katolikami. „Pomóżcie".  – mówił. "A może pana mama potrzebuje różaniec”. 

Razem z księdzem wybieraliście się po cegłę. A skoro inż. Paweł Zdanowicz powiedział, że daną cegłę warto brać to była brana.

Tak mniej więcej było. Niekiedy tak było, że braliśmy próbki cegły ponieważ  ja miałem kontakty i w Dźwigarze i kontakty na Politechnice. Kolega po Politechnice, który był naszym parafianinem, a jednocześnie pracował w laboratorium w Politechnice Warszawskiej. Tam cegły były badane na mrozoodporność, na nasiąkliwość. Takie badania robił Witek po godzinach i przynosił mi atesty, to jest taki materiał, to jest taki materiał. Na tej podstawie dopiero wybierałem czy to jest to, co potrzebujemy.

Wielką sprawą było zaopatrzenie w beton. Miałem zawsze policzone dokładnie ile tego betonu mi wyjdzie. Przyjeżdżały gruszki pełne, ale w większości niepełne. Jeśli brakowało kilku procent to odpuszczałem. Ale jak zamówiłem sześć metrów, a przywieźli mi cztery to wielka awantura z szefem pewnej firmy.

„Przecież zamawia pan na gruszki. Ja panu gruszki dostarczam.” Aż się zapieniłem, myślałem, że go pobiję. Proboszcz mnie powstrzymał.

powyżej: betonowanie stropu dolnego kościoła - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

Drugi raz miałem podobną sytuację, gdy betonowaliśmy strop nad kościołem. Wtedy były duże dostawy betonu. Ustawiłem jednego kolegę, któremu dałem stożek opadowy. To jest taki stożek, którym się bada czy konsystencja betonu jest właściwa. Napełnia się beton łopatą, unosi się do góry i patrzy się jaki jest rozpływ, czy ma właściwą konsystencję. Była taka technika. Kierowcy zobaczyli, że on tutaj z każdej gruszki pobiera próbkę i bada. Rozeszła się wiadomość: „Uważajcie, bo oni tutaj coś sprawdzają”. Już nie było gruszek niepełnych.

W jaki sposób  materiały  budowlane były dostarczane na plac budowy?

Dźwigary miały ponad 20 metrów długości więc jechały nocą na specjalnych przyczepach. Całe  zczęście, że przyczepa miała jeszcze sterowaną ręcznie tylną oś. W tych naszych uliczkach byśmy się nie zmieścili. Były i takie sytuacje, że przy ostrym zakręcie trzeba było stawiać jeszcze jedną osobę z tyłu, która korbą kręciła.

Natomiast cegły przewożone były samochodami. Przeważnie był to jednak rozładunek ręczny, spaletowanych materiałów wtedy było jeszcze bardzo mało. Tak, że szczególnie cegły z cegielni Marki czy innych pobliskich cegielni były przywożone i trzeba było ręcznie rozładowywać. Palety się pojawiły wtedy, jak przywoziliśmy pustaki na ścianę ołtarzową.

Cegły klinkierowe stanowiły może 30 procent ogółu cegieł. One już były spinane i chyba już samochód miał HDS, wyładowywał się sam. 

Blacha była kupowana nie na raz, tylko partiami. Ksiądz to robił  tak, żeby zgromadzić tyle ile trzeba, musiał to rozłożyć na lata. I to było magazynowane?

I to było magazynowane. W piwnicach już, bo mieliśmy piwnice wtedy przygotowane pod plebanią i te role ręcznie tam opuszczali za pomocą lin po schodach. Gdyby blacha miedziana była na wierzchu zginęłaby momentalnie. 

Posadzka przyjechała z Włoch. Pociągiem?

Nie, samochodami. Ksiądz szukał takich samochodów, które jechały do Włoch i z Włoch miały wracać z niczym. Przyjechały cztery lub pięć potężnych tirów. Rozładunek był chyba wózkami widłowymi.

Skąd braliście beton?

Fabryka dała cały beton na strop a później, jeśli chodzi o słupy, podpory żyrafy to już gdzie się dało załatwić. Wtedy też nie było tak łatwo. Braliśmy z Dźwigara, ale też i z innych firm. 

Nie można było przerwać betonowania stropu dolnego kościoła. Podobno beton wożony był do nocy.

To trwało do późnego wieczora. Cały cykl betonowania rozpoczęliśmy rano. Zamówiłem dwie pompy, miało jeździć 26 gruszek. A ksiądz powiedział: „Zamówimy jeszcze jedną pompę. Bo gdyby coś się wydarzyło, to żeby te gruszki nie stały w kolejce”. Ja powiedziałem, że nigdy takiej asekuracji nie robiłem. Ale zróbmy tak. Zamówiliśmy trzecią pompę. Ona praktycznie prawie do ostatniej chwili na budowie nie pracowała. Natomiast zdarzył się przypadek, że koło Megasamu samochód z betonem złapał gumę. Nie dało się koła odkręcić, no i stał z betonem. Przybiega chłopak, mówi - pomóżcie, nawalił mi samochód, nie mogę z betonem dojechać. No i wtedy ta pompa pojechała i naprzeciw Megasamu przepompowywała beton z jednej gruszki do drugiej.

Strop dolnego kościoła jest kasetonowy. Jak go wykonano?

Tak. Metr na metr, żebra są szerokości 20 cm, wysokości metr. W ten sposób powstały skrzynie. Trzeba było wyprodukować 576 skrzyń. To jest 24 m x 24 m. A taka jest rozpiętość stropu. Te skrzynie robiliśmy na takiej zasadzie, że deski używane do zbijania skrzyń były najpierw puszczane przez heblarkę. Później robiono blaty, a następnie były one pasowane ze sobą. Tysiące stempli poszło na podstemplowanie stropu. Na betonie odcisnęły się wszystkie słoje z desek. Przyjechali Szwedzi ze Skanskiej, którzy akurat gdzieś tam budowali w Warszawie, żeby zobaczyć jak można zrobić beton architektoniczny bez używania specjalnych form. Oni używali form plastikowych. To była nowość. A my zrobiliśmy na podstawie desek oheblowanych i wyszedł nam beton architektoniczny. Strop jest odkryty.

powyżej: u góry kasetonowy strop dolnego kościoła - fot. SK

Proszę opowiedzieć  o transporcie pionowym na budowie.

Można by powiedzieć, że transport pionowy „spoziomowaliśmy”. Bo mieliśmy na budowie dwa multikary, to były takie samochodziki, siedział tylko kierowca, z tyłu była skrzynia, na którą można było załadować 1500 kg. Jednocześnie była to wywrotka, ale do przewożenia. Ładowaliśmy na nie tyle ile się dało. Czy to cegły czy pustaki. Wymyśliliśmy z Antkiem Miką taką metodę, że cała ceramika z placu będzie multikarami wożona na stanowiska dla murarzy. W związku z tym trzeba było zbudować  pomost. Multikary jeździły na strop kościoła i później jeszcze na strop plebanii. Tam następował rozładunek przy stanowisku pracy murarza, na strop lub bezpośrednio na rusztowanie. Akurat wysokość tego multikaru zawierała się pomiędzy 1,20 a 1,50 metra. Początkowo na I piętro było bardzo łatwo. 

Później jak zrobiliśmy strop nad pierwszym piętrem, to zrobiliśmy pochylnię. Ponieważ zabudowa części plebanijno-katechetycznej jest w kwadracie, a w środku jest patio, w związku z tym te multikary mogły sobie wjechać jedną stroną a wyjechać drugą. Cały materiał wjechał więc bez użycia dźwigu. 

Czy dźwig był w końcu potrzebny?

Był dźwig do zamontowania dźwigarów i płyt do pokrycia dachu. Tego się nie dało inaczej zrobić. Wypożyczyliśmy z Mostostalu taki dźwig. Podawaliśmy nim dźwigary na górę. Musiały być scalone. W związku z tym trzeba było opracować specjalne zawiesie, którym się skręciło dwa dźwigary, żeby nie przeginały się podczas podnoszenia. Tym zawiesiem jechało się do góry. Następnie zawiesie należało odczepić. Ale jak je odczepić 21 metrów w górze? Przecież nikt tam nie wejdzie. Wpadliśmy na kolejny pomysł. Zrobiliśmy rusztowanie z rur rusztowaniowych pozostałych akurat po wizycie Ojca Świętego. Te rusztowania wypożyczyliśmy od Przedsiębiorstwa Robót Elewacyjnych. I zbudowaliśmy rusztowanie na 64 kołach. To było rusztowanie o szerokości 21 m, a w drugą stronę miało 18 m. Pamiętam, że 64 koła były podłożone. Ale, żeby one jechały i nie skręcały, ułożyliśmy jako tory ceowniki, oczywiście musiały być wypoziomowane. Tych torów było równolegle 8. Osiem kół szło po każdym torze. I teraz  jak to rusztowanie olbrzymie przesunąć, bo to kilkanaście ton waży. Trzeba było użyć siły, która to przesunie.

powyżej: na pierwszym planie budowy metra, na drugim budowa kościoła - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

Jakaś wyciągarka?

Nie mieliśmy wyciągarek elektrycznych. Natomiast na budowie mieliśmy wyciągarkę do prostowania stali. Były takie na korby. I takie wielkie koła chodziły. Jak trzeba było jechać z tamtej strony rusztowania do wejścia, to wyciągarkę postawiliśmy przy wejściu do kościoła. Zaparliśmy ją zza ściany kościoła no i lina, dwóch panów kręciło i pomalutku przejeżdżało. W tym czasie jak przejeżdżało to dźwigar postawiony i zdejmujemy zawiesie. Ale później trzeba było jeszcze montować płyty dachowe. To trzeba z rusztowaniem jechać z powrotem. Nie było o co zaprzeć w związku z tym zrobiliśmy taki numer, że do ściany zostały przykręcone zaczepy, na tym założony został bloczek, przez bloczek przełożona lina zaczepiona do rusztowania i tu się kręciło, lina ciągnęła i wciągała rusztowanie w przeciwną stronę.

Montaż dźwigarów trwał dwa dni, a następnie montaż płyt dwa dni albo trzy dni. W szczycie od posadzki jest 21 metrów. Mówimy oczywiście o górnym kościele. No i tam z kolei jeszcze trzeba było płyty betonowe pomontować. Też każda płyta musiała być zamocowana do dźwigara. Następnie był pomysł, żeby w te szczeliny wkładane były pręty zbrojeniowe i zalewane było betonem, żeby stworzyć sztywną tarczę.

Proszę uzupełnić wypowiedź o konstrukcji dachu.

Dźwigary były wykonane z drewna klejonego, łączone ze sobą przez blachy węzłowe, skręcane na śruby a wszystkie śruby były wpuszczane. Po zakołkowaniu ślady były zakrywane. Następnie  na tą konstrukcję drewnianą przychodziły płyty betonowe.

Jak został wykonany biały beton architektoniczny, który widzimy na krzyżu?

Było kilkanaście rodzajów tych kształtek. Różne wymiary. Poza tym były takie, gdzie była płytka z tzw. kwiatkiem, który się z pięciu punktów składał. To była płytka, która musiała mieć grubość ok. 6 cm plus ten właśnie wzór wypukły. Bo ten kwiat składa się z pięciu stożków ściętych. I są cztery stożki jednakowe, piąty jest wyższy w środku. Jak zrobić taką formę? Płytki z takim jednym kwiatkiem zrobimy. Ale powstało zadanie zrobienia formy na sześcianie, który na dwóch ścianach ma mieć te kwiatki. Ale mało tego. Trzeba było także z trzech stron zrobić te kwiatki. Zaczęliśmy kombinować. Najpierw z czego i jak zrobić formy.

powyżej: krzyż-wejście do kościoła pokryty "kwiatkami" - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

Miałem znajomego, który pracował w zakładzie mechaniki precyzyjnej, gdzie wytoczył odpowiedni model z aluminium. Wytoczył te stożki przenikające się itd., połączył to ze sobą. Tak powstało tzw. kopyto. Teraz trzeba było zrobić formę. Z czego? Znów przydały się znajomości. Kolega chemik pracował w firmie, która zajmowała się pracami z użyciem żywic epoksydowych. Zrobił pierwszą, nie chciało mu to wyjść. Co tu robić? No w końcu potłukł tę formę. Zastosował olej silikonowy do posmarowania odlewu. Skoro mieliśmy żywicę, formę, to przyszła kolej na zrobienie prefabrykatu. Z Antkiem Miką zrobiliśmy różne próby. Ponieważ miał być biały beton a miał to być wyrób artystyczny, musi być trwały. W związku z tym trzeba zrobić na białym cemencie. Ale to za mało.

Wymyśliłem, że wykorzystamy akurat w tym czasie dość popularne kruszywo białą mariannę. Kupiliśmy do tej białej marianny dwie frakcje grysu i mączkę. Zrobiliśmy próby, by ustalić jakie proporcje zestawić, żeby stos nasypowy był właściwy i ile cementu do tego. Zrobiliśmy te próby, ale ten beton nie był jeszcze taki jak byśmy chcieli, żeby miał dobrą wytrzymałość. Zwróciłem się do tego kolegi, który zajmował się żywicami czy kawałkami włókna szklanego. Powiedział, że to jest odpad  i da mi. Wzięliśmy parę worków tego drobnego włókna szklanego i  zaczęliśmy dodawać do tego betonu. Wtedy jeszcze o zbrojeniu rozproszonym się nie mówiło.

A wyście to wymyślili?

Przypuszczam, że jednak gdzieś w laboratoriach już było opracowywane. Nie było jednak takiej wiedzy. Myśmy zastosowali włókno szklane i te właśnie formy z żywicy epoksydowej. Trzeba było uruchomić produkcję. Mieliśmy określoną liczbę tych form i chcieliśmy, żeby ten beton szybko dojrzewał. Zaplanowaliśmy tę robotę na zimę. Na poziomie posadzki kościoła dolnego znajduje się kotłownia i obok jest pomieszczenie gospodarcze. W pomieszczeniu tym ustawiliśmy kocioł, który był zrobiony do podgrzewania lepiku. Kocioł ten był zrobiony ze starego bębna betoniarki i obudowany blachą. W tym kotle gotowała się woda i parowała. Nad tym położyliśmy kratę, a na niej ustawialiśmy gotowe prefabrykaty w formach, które szybko dojrzewały. Przykrywaliśmy to plandeką, zapewniając dobre parowanie. Produkcja tych betonów zajęła nam, bodajże trzy miesiące. To była mrówcza robota. Mało tego. Musiał zawsze ktoś przychodzić przed nocą, żeby ten piec palił się w sposób ciągły. 

Aby zamontować prefabrykaty niezbędny był murarz, który miał pojęcie o tym. Mieliśmy bardzo dokładne rysunki, dokumentacja była czytelna, podane wszystkie promienie łuków. Geodeta bez przerwy sprawdzał czy idziemy w dobrym kierunku. Czy nie ma jakichś odchyłek. To było cały czas kontrolowane, oczywiście robiliśmy też specjalne szablony. Do tych wszystkich łuków były szablony odpowiednio przygotowane. Te białe kształtki betonowe były wmurowywane w cegłę. Te płytki czy nawet i sześciany dodatkowo miały jeszcze, takie wąsy-pręty ze stali o średnicy 6 mm. Później te pręty wchodziły między spoiny. Jak nie było możliwości, żeby się w spoinę mieściło to trzeba było cegłę przyciąć, wylać jakąś zaprawę. To wszystko się trzymało. Nic nie odpada. Wiedzieliśmy, że to robimy na wieki.

powyżej: pierwsze szkice projektowe arch. M. Budzyńskiego, kościół miał mieć kolumny - źródło: "Pierwszy na Ursynowie", wyd. ks. T. Wojdat

Kościół został zaprojektowany jako trzynawowy i jest dalej trzynawowy ale nie ma kolumn, które dzielą od siebie nawy. I to co wisi na górze to są tak zwane żyrafy.

Tak to nazwał Marek Budzyński, a może nawet Andrzej Krawczyk, który był konstruktorem.

Początkowo Marek Budzyński zaprojektował łuki podparte kolumnami. Ale w trakcie realizacji na jednym ze spotkań ksiądz powiedział: „Tych kolumn to pan tyle tu nastawiał, w kościele będzie mała widoczność ołtarza. A poza tym co niektórzy będą się chowali za tymi kolumnami”. Andrzej Krawczyk był znakomitym konstruktorem. Chyba najlepszym z jakim współpracowałem. Andrzej Krawczyk zastanawiał się. Ksiądz spytał: „A czy może ich nie być?”. Andrzej powiedział: „A dlaczego muszą być?”. Marek Budzyński patrzy: „Ccco ty gadasz?”. Spojrzał na mnie, spojrzał na Antka Mikę. Andrzej zapytał „Zrobimy?”. Dobra. Zrobimy. Ale Budzyński wymyślił, że te łuki miały być murowane z cegły. Więc od razu przechodzimy na żelbet. W żelbecie to wykonamy, robimy bez podparcia ten łuk zawieszony. 

Tylko to jest ciężkie, musi być pustka w środku.

Andrzej zaprojektował całą podstawę, tam nie ma pustki. Podstawa cała i metr ponad łukiem to jest wszystko lity żelbet. Tylko ta część łuku, która schodzi w dół już ma w środku pustkę. Żeby już nie dociążać. Mało tego. Do tej głowicy jeszcze trzeba było zrobić plafon.

powyżej: ostatecznie bez kolumn - źródło: arch. M. Budzyński

Marek Budzyński nazwał go krzyżem miłości bo ma wygląd krzyża wypełnionego czterema sercami. Była propozycja, aby między zbrojenie umieścić puste beczki. Stwierdziłem, że jak te beczki będziemy betonować to się mogą pognieść. Nie będziemy wówczas mieli kontroli ile tam będzie betonu. Zaproponowałem zrobienie ścianek. Andrzej Krawczyk przeliczył jakiej grubości trzeba. W środku zróbmy pustkę. I tak zrobiliśmy. Pustki co 1,50 metra mają przeponę po to, żeby przez otwór w niej można było wejść ze spawaniem do środka. A dlaczego 1,50? Dlatego, że budowaliśmy to z deskowań o szerokości 30 cm. Rysunek szalunku był założony przez architektów. To nie było tak, że sobie założyliśmy deskowanie jak chcieliśmy. Chodziło o to, żeby uzyskać efekt jak gdyby muru z bloków betonowych. I to uzyskaliśmy.

Dziękuję za rozmowę.

(Andrzej Rogiński)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(17)

BalbinaBalbina

16 18

filia telewizji trwam? 19:38, 13.03.2021

Odpowiedzi:2
Odpowiedz

łysyłysy

7 7

Masz pojęcie jak łysy o grzebieniu 02:47, 14.03.2021


ZaZaZaZa

5 2

Balbinka to jak to? Ty mowisz ze trwam, inni ze pro PiS, inni ze pro KO-PO. To ja już sam nie wiem, hehehe 13:21, 14.03.2021


reo

Kabaty zieloneKabaty zielone

13 3

Szkoda tylko, że Świątyni Opatrzności Bożej nie zbudowano według projektu prof. Budzyńskiego.
To byłoby arcydzieło architektury. 21:48, 13.03.2021

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

jaja

4 0

dokładnie, to był piękny projekt 08:35, 15.03.2021


JoozekJoozek

13 10

Piękny artykuł dla młodszego pokolenia Ursynowa oraz okolicznej młodzieży! 02:46, 14.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

HugHug

11 16

Brawo i szacunek za takie postawy! Mogłyby się nauczyć czegoś Julki niedawno krzyczące pod tym kościołem 09:00, 14.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

covitcovit

16 10

Szkół nie było, przedszkoli nie było, placów zabaw nie było, sklepów nie było, ale najważniejszy był kościół. Ludzie to jednak mają nierówno pod sufitem. 09:51, 14.03.2021

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

TwojnickTwojnick

7 6

Nie było? Nie było? Polecam sprawdzić daty. 11:12, 14.03.2021


M3M3

13 3

Ja któregoś razu ksiądz z ambony powiedział żeby nie wrzucać na tace 10 groszówek, stracił moje zaufanie. W budynku obok proboszcz miał dwupoziomowe mieszkanie. Można by pisać i pisać o jego życiu prywatnym. Księża to oszuści o złodzieje. 11:40, 14.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

IzaIza

6 6

A ja bym to wszystko sprzedał i oddał pieniądze bezdomnym to jest prawdziwa wiara i pomoc bliźniemu reszta to kłamstwa 22:01, 14.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

TerrTerr

8 7

Ważne że wielbiciele dzieci mają się gdzie podziać i żyć za pieniądze podatników i parafian 22:06, 14.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

z pobliskiego blokowz pobliskiego blokow

5 0

nie zapomnę budowania Świątyni, jako kilkuletni chłopiec "pomagałem" z ojcem, utkwiło mi w pamięci wożenie kamieni taczką, no i mnie oczywiście :-). no i taką dużą pakę cukierków, takich z importu (pewnie to te paczki z zagranicy), które dzieciaki dostały od księdza w podzięce za pracę; piękne wspomnienia 08:42, 15.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

NostalgiaNostalgia

5 0

Pomijając wszystko inne, ta rozmowa to obraz bezpowrotnie minionego świata, kiedy, pomimo wszelkich przeciwności, ludzie mieli wolę i chęć do bezinteresownego działania na rzecz społeczności.
Biorąc pod uwagę wszystkie ograniczenia, wspólnym wysiłkiem dokonywali cudów.
Szkoda, że teraz jest inaczej. 13:10, 15.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Wujek WladekWujek Wladek

1 0

Rozmowa ciekawa, ale czyta sie ja baaardzo slabo. Zero redakcji, adiustacji, poprawek stylistycznych - ot, porozmawialo sobie dwoch panow, potem nagrywajacy oddal nagranie do przepisania corce i fertig. Tekst wyglada jakby zywcem zostal spisany z tasmy. Ojnieladnie, redachtorze, nieladnie! Nie chcialo sie poprawiac... 15:06, 17.03.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Graf Graf

0 0

Jak dla mnie mogło by tego Malborku / kwatery mafii wcale nie być a zamiast tego większy park. 18:44, 04.04.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

WRWR

0 0

Świetny artykuł oddaje klimat tej budowy, tych czasów. Sam przepracowałem społecznie kilkadziesiąt godzin z grupą ministrantów i widziałem zaangażowanie wszystkich na tej budowie. Pamiętam wyjazdy, gdzieś na Podlasie po te olbrzymie głazy, które są w przyziemiu ściany frontowej. Głazy te ładowaliśmy na ciężarówki, bez użycia ciężkiego sprzętu.. Pozdrawiam Pawła i wszystkich uczestników tej budowy.
Włodzimierz Rodziewicz 18:50, 30.09.2022

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%