"Zawsze chciałem być porządnym człowiekiem" - usłyszeli goście Kazimierza Laskowskiego. Jeden z najstarszych mieszkańców Ursynowa w piątkowy wieczór recytował wiersze, śpiewał i barwnie opowiadał o życiu na Wyczółkach. Ten 101-latek o zadziwiająco dobrej pamięci wzruszał i rozbawiał słuchaczy w Dzielnicowym Ośrodku Kultury.
Pan Kazimierz urodził się w 1918 roku we wsi Wyczółki, dziś części Zielonego Ursynowa. Chodził tu do szkoły, a przez kolejne 68 lat był rolnikiem. Na spotkanie z człowiekiem, który jest rówieśnikiem Polski Niepodleglej przyszło kilkadziesiąt osób. Była rodzina, mieszkańcy Ursynowa oraz oficjele z ratusza i radni.
Współprowadzącą spotkanie była prawnuczka pana Kazimierza Asia Buszewska. Uczennica 8 klasy szkoły podstawowej przy ul. Tanecznej - tej samej, do której chodził jej pradziadek, a dziś honorowy absolwent.
Podczas piątkowego wieczoru 101-latek wzruszająco recytował z pamięci utwory należące do klasyki literatury polskiej, m.in fragmenty „Pana Tadeusza” oraz wiersze „Powrót taty” i „Śmierć Pułkownika”. Było też kilka pieśni, wśród nich "Czerwone maki na Monte Cassino" i "Dziś do ciebie przyjść nie mogę".
Oprócz wierszy i pieśni pan Kazimierz barwnie opowiadał o swoim długim życiu. Goście usłyszeli między innymi jak żyło się kilkadziesiąt lat temu na Wyczółkach, kiedy były jeszcze wsią.
Nie ma żadnego porównania z tym co jest dzisiaj. Różnica jest szalona. Kiedy miałem 10-15 lat ludzie bardzo ciężko pracowali. Nie było komunikacji. Tramwaj dojeżdżał tylko do Woronicza, a potem trzeba było iść pieszo. Dopiero w 1938 roku, jak uruchomili Wyścigi, wydłużyli do Służewca.
Pamiętam czasy, gdy na Wyczółkach był jeden rower. Brat kupił go od sąsiada za 5 złotych. W niedzielę ludzie przychodzili i uczyli się jeździć na pastwisku, tam gdzie dziś jest studio filmowe.
Pan Kazimierz wracał wspomnieniami do szkolnych czasów. Przez pierwsze cztery lata uczył się w szkole przy ul. Tanecznej.
Dzisiaj to nie do pomyślenia, ale na lekcje chemii musieliśmy chodzić półtora kilometra dalej na Narbutta. Moimi ulubionymi nauczycielkami były pani Wittyngowa, bardzo miła i sympatyczna oraz pani Młynarska od języka niemieckiego. Ona nigdy nie podniosła głosu, a w klasie było cicho, jakby makiem zasiał. Inni nie mogli sobie z nami poradzić, chodzili na skargę do dyrektora, tak hałasowaliśmy. W 1932 roku, w okresie wielkiego kryzysu ukończyłem szkołę i nie mogłem dalej się kształcić, bo nie było za co. Rodzice mieli gospodarstwo i zacząłem im pomagać.
101-latek wrócił też wspomnieniami do pierwszych dni II wojny światowej. Gdy się zaczęła miał 21 lat.
Jak Niemcy zajęli Łódź rozniosła się wieść, że zabierają młodych mężczyzn, dlatego 9 września uciekłem z Wyczółek z moimi kolegami. Było nas szesnastu i kierowaliśmy się na Wschód.
W Falenicy zatrzymaliśmy się w domu, należącym do rodziny kolegi, to była taka willa w lesie dla letników. Zostaliśmy tam kilka dni, bo nie wiedzieliśmy co się dzieje. I dobrze się stało, bo drogę, którą ludzie uciekali do Lublina Niemcy ostrzelali z samolotów.
Gdy Rosjanie napadli 17 września na Polskę chcieliśmy wrócić domu. Gdy doszliśmy do Wisły, zaatakował nas samolot i chowaliśmy się w krzakach. Kapituacja Warszawy zastała nas w Julianowie. Tam na polu znaleźliśmy dwóch zabitych żołnierzy, których pochowaliśmy i do dziś moja rodzina opiekuje się ich grobami na Służewiu.
Podczas spotkania na dużym ekranie były wyświetlane zdjęcia z archiwum Kazimierza Laskowskiego. Wsród nich świadectwo ukończenia szkoły z 1932 roku, z bardzo dobrymi ocenami oraz zdjęcia z lat 40-tych pokazujące ówczesne Wyczółki. Wieczór uświetnił występ młodej wokalistki z DOK-u Oli Świątkowskiej.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz