Zamknij

Samotność gryzie też psy i koty - mówi ursynowska zaklinaczka zwierząt

11:58, 25.12.2019 Marta Siesicka-Osiak Aktualizacja: 10:52, 27.12.2019
Skomentuj facebook.com/AnetaAwtoniukOfficial/ facebook.com/AnetaAwtoniukOfficial/

Na swoim koncie ma setki sukcesów w pracy z psimi i kocimi pacjentami. Dzięki niej nie jeden zwierzak wyszedł z traumy, a rzesze opiekunów dowiedziały się, że pies nie rodzi się z umiejętnością chodzenia na smyczy. O tym, co „gryzie” ursynowskie czworonogi, opowiada nam wybitna behawiorystka Aneta Awtoniuk.

Ursynów ma to do siebie, że ściągają tu kobiety-dynamity. Prawdziwe petardy, które biorą życie za rogi i robią to, co w duszy im gra. Anecie w duszy gra nie jedno, a najgłośniej słychać wielką miłość do ludzi i psów. Swoją pasję przekuła na zawód i teraz uczy jednych i drugich… komunikacji międzygatunkowej.

Poza tym ćwiczy jogę, zajmuje się coachingiem, a w wolnych chwilach uczy się jak wychowywać… kury. Jak znajduje na to wszystko czas? Po prostu wychodzi z założenia, że im więcej ma się do roboty, tym więcej ma się czasu. Też tak chcecie? Przeczytajcie rozmowę z ursynowską behawiorystką.

Podążając za pasją

Studiowała historię literatury na polonistyce – już wtedy wiedziała, że język ma znaczenie. Podczas studiów podjęła pracę w Programie Trzecim Polskiego Radia i tam okazało się, że ma dar jasnego formułowania swoich myśli. Wtedy w Polsce zaczął rozwijać się coaching, który wciągnął  ją bez reszty. Weszła w typowo męski hermetyczny świat i wywalczyła tam miejsce dla siebie.

Pracowałaś przez lata jako coach. Jak się zostaje zaklinaczem psów prowadząc pełna parą własną firmę? Z czego musiałaś zrezygnować?

Przez cały czas nie rezygnuję z niczego, tylko dodaję. Zastanawiam się kiedy wyczerpie mi się ten limit czasowy... Pojawiają się nowe aktywności, które są fascynujące. A ja wychodzę z założenia, że im więcej człowiek ma zajęć, tym więcej ma czasu. A przede wszystkim jeśli kocha się to, co się robi, to nie czuje się po prostu, kiedy się jest w pracy.

Poza tym nadal uczę komunikacji, tylko teraz między ludźmi a innym gatunkiem, psami, kotami. Przez cały czas jako coach osobistych  kompetencji interpersonalnych pokazuję innym co mogę i potrafią zrobić w kontakcie z drugim człowiekiem. Więc ciągle uczę ludzi, tylko teraz uczę ich kontaktować się z innymi gatunkami.

Jak i kiedy zaczęła się ta nowa fascynacja?

Dawno temu, gdy mój pierwszy osobisty pies Kazan zginął w wypadku samochodowym, została mi w sercu wyrwa. Przez lata nie chciałam mieć kolejnego psa, ani w ogóle żadnego zwierzaka. Ale genów nie oszukasz, dla mnie dom bez zwierząt to tylko ściany, więc zamieszkał ze mną kot. Wynik mezaliansu matki Brytyjki i dachowca, ważył z 9 kg i nie miał grama nadwagi. Był w swoim postępowaniu bardzo psi, nie rozumiałam wielu jego zachowań, więc zaczęłam szukać wiedzy.

Dostępne były tylko anglojęzyczne książki, czytałam wszystko co wpadło mi w ręce, trafiałam na publikacje, gdzie pojawiały się porównania behawioru kotów i psów. I fascynowało mnie to coraz bardziej. To chyba dlatego, że wsiąkłam w te zwierzęce tematy, w pewnym momencie poczułam, że w moim sercu nie ma już żałoby po Kazanie, a jest w nim miejsce na nowego psa. Coś się poluzowało, a potem zrobiła się prawdziwa przestrzeń, którą tylko zwierzę było w stanie wypełnić. Tak pojawił się w moim życiu owczarek niemiecki Frodo.

Pies Frodo

Urodzinowy wymarzony prezent Anety - szczeniak owczarka niemieckiego - okazał się nie tylko najlepszym przyjacielem, ale także nauczycielem, z którym rozpoczęła nowy zawodowy rozdział swoim życiu.

Jak pojawienie się małego owczarka spowodowało taką rewolucję w twoim życiu?

Cały wolny czas poświęcałam na treningi z Frodo, a zaowocowało to tym, że zdał egzamin "państwowy" z posłuszeństwa jak miał 7 miesięcy. Uczyliśmy się sami, trochę chodziliśmy do różnych trenerów, ale ciągle trafialiśmy na metody siłowe, a nie o to mi chodziło.

Nie przemawiały do mnie teorie, że mam zjeść kanapkę z psiej miski, żeby pokazać, że to ja jestem na czele stada. Przyznam – raz to zrobiłam i udawałam, że jem. Pies patrzył na mnie jak na wariatkę – wiedział przecież, że to ludzkie jedzenie, a nie jego karma.

Musiałam się więc uczyć na własną rękę. Za granicą widziałam w parku, że psy uczy się z użyciem klikera. Zaczęłam, więc próbować tej metody z Frodo. To on jest moim nauczycielem i wspólnie przetestowaliśmy wszystkie dostępne metody szkoleniowe, no może z wyjątkiem tych najbrutalniejszych, treserskich.

Trener, a nie treser

To jedna z ulubionych opowieści Anety – o tym, jak powstał jej gabinet terapeutyczny. Czy to był przypadek czy przeznaczenie? Według jej filozofii nic nie dzieje się bez przyczyny…

A jak od uczenia Frodo przeszłaś do pracy terapeutycznej z innymi psami?

Mieszkałam wtedy na południu Warszawy, chodziliśmy sobie z Frodo na psią łączkę. Schemat był podobny: spacer, chwila szkolenia, spacer. Nagle zauważyłam, że wokół nas jest krąg ludzi z psami, a my wglądamy jakbyśmy dawali pokaz. Kiedy pracuję z psem może przejść koło mnie Daniel Craig, a ja go nie zauważę, bo widzę tylko psa.

Na początku się przestraszyłam, zastanawiałam czy to jakiś kłopot, może komuś przeszkadzamy? Ale ludzie zaczęli tłumaczyć, że ten pies jest niesamowity i oni chcieliby się tak nauczyć pracować ze swoimi. Powiedziałam im kiedy przychodzimy i to jest absolutny fakt, że oni zaczęli mi wpychać pieniądze do kieszeni kurtki. Chcieli, żebym ich nauczyła, jak mogą pracować ze swoimi psami.

Potem „wymusili” regularne zajęcia. Wtedy pomyślałam, że skoro to tak dobrze idzie i mamy efekty, to może trzeba zrobić oficjalną formułę. I w moje kolejne urodziny poprowadziłam już pierwsze zajęcia w Azorres.

Azorres – ostoja wszystkich psów

Zanim Aneta otworzyła gabinet behawioralny przy Lanciego, zapisała się na kurs behawiorysty na licencji brytyjskiej. Przez dwa lata uczyła się, jak stosować praktycznie tę wiedzę, którą znała teoretycznie. Poza tym ma już za sobą 30 różnych kursów i szkoleń, bo wiedza dotycząca zwierząt bardzo szybko się  zmienia. Frodo i Aneta w 2014 r. dostali uprawienia do prowadzenia edukacji i aktywności udziałem zwierząt.

Dlaczego Twój gabinet powstał na Ursynowie?

Okazało się, że najwięcej zainteresowanych jest z południa Warszawy – przez lata prowadziłam zajęcia m.in. na Psiej Górce. Od dawna funkcjonuję jak „akwizytor z programem artystycznym” – jestem z zajęciami tam, gdzie są klienci. Ursynów jest takim miejscem od wielu lat.

Od początku nie chciałam prowadzić zajęć na zamkniętym placu szkoleniowym. Wiedziałam, że będę chciała nauczyć psy reakcji na konkretne sytuacje, a nie prowadzić ćwiczenia w laboratorium - tu jest na to przestrzeń.

To także w dużej mierze w ursynowskich szkołach i przedszkolach przeprowadziliśmy wraz z moimi współpracownikami z Azorres kampanię „Wychowuję, nie tresuję” uczącą mowy ciała psów i zapobiegającą pogryzieniom przez psy.

Z jakimi problemami najczęściej mierzą się Twoi klienci z Ursynowa?

Są dwa wiodące problemy. Po pierwsze, psy ciągną na smyczy jak wściekłe, a czasem dodatkowo ekscytują się na widok innego psa. Z czego to wynika? Pies nie umie chodzić na smyczy sam z siebie, a opiekunowie na ogół uczą go ciągnąć, stosując  smycze rozciągane. Są one tak zbudowane, że aby iść naprzód pies musi pociągnąć, żeby przeciwstawić się sile wciągającej linkę do obudowy.

W ten sposób pies bardzo szybko  uczy się ciągnąć. Jeśli podczas spaceru opiekun nie ma nic ciekawego do zaproponowania swojemu psu, ten zaczyna się nudzić. Wtedy szuka atrakcji wokół. Inny pies jest cudowną obietnicą tego, że coś się będzie działo. Więc znudzony pies idący na smyczy wyrywa się do każdego psiego koleżki ile sił.

Ważne jest to, że po smyczy idzie energia. Pies ma być naszym partnerem w czasie spaceru. Nie może nas traktować jak kłody przyczepionej do drugiej strony linki. Wystarczy jednak kilka treningów i każdy nauczy się chodzić na luźnej smyczy.

A drugi problem?

Psy wielu mieszkańców Ursynowa nie potrafią same zostawać w domu. Słychać to często w środku dnia, gdy spaceruje się w pobliżu bloków – psy wyją, szczekają. Dzieje się tak dlatego, że psy zwierzętami społecznymi, samotność jest dla nich karą. Dlatego po pierwsze opiekun musi nauczyć psa, że zostawanie w samotności jest w porządku i może też jakoś osłodzić tę rozłąkę - zostawić smakołyk, atrakcyjną nową zabawkę.

Aby psy nie niszczyły mieszkań podczas nieobecności dwunożnych, muszą mieć ciekawe zajęcie, np. zabawkę behawioralną, która je zmęczy, żeby mogły w poczuciu satysfakcji zasnąć i przespać większość samotnego czasu. A wcześniej atrakcyjny, długi spacer z węszeniem.

Zaklinaczka psów

Do Anety trafiają psy i koty z całej Warszawy. Pamięta wszystkie, z wieloma opiekunami zwierząt ma kontakt do dziś. Niektóre terapie to proces, który trwa latami. Jak w przypadku wyjątkowego spaniela z Ursynowa.

Czy trafiły do Ciebie jakieś wyjątkowe przypadki z Ursynowa?

Z moją pracą jest trochę jak z oglądaniem schnącej ściany po pomalowaniu, trochę to trwa, nic się pozornie nie dzieje, ale ostatecznie kolor jest inny, a ściana jest gładka. Albo jak rzeźbieniem w drewnie – na początku jest po prostu kloc, a na końcu wychodzi dzieło sztuki. To praca na emocjach, to nie będzie spektakularny natychmiastowy efekt.

Początek pierwszej historii był dramatyczny – pies był ze schroniska, był tam krótko, wcześniej błąkał się przy drodze. Bał się absolutnie wszystkiego. Przypuszczałam, że mógł się urodzić w środku dziczy. Nie znał ludzi, potrafił zamierać i zsikać się pod siebie na widok większego samochodu, jakby godził się z tym, że zaraz umrze.

Nauczenie tego psa cywilizacji w takim miejscu jak Ursynów, gdzie wszędzie się coś dzieje, było wyzwaniem. Wyjście z domu na siku to już był problem. Jest przecież klatka schodowa, są przechodnie, odgłosy miasta. Aby stopniowo wprowadzać kolejne bodźce i nadać inne znaczenie miejskim odgłosom, .opiekunowie wzięli urlop i zabrali psa na wieś , żeby ograniczyć mu odgłosy miasta.

W tej chwili ten sam pies chodzi środkiem chodnika wzdłuż KEN-u, mija wszystkie obiekty – rowerzystów, rolkarzy, budowę obwodnicy – bez żadnego problemu. Siedzi w ogródku kawiarnianym na obiedzie z opiekunami..  Gdy tak idzie z uniesioną głową, z ogonem wysoko, to widać, że idzie pewny siebie pies.

Jakby ktoś go zobaczył, to w życiu, by nie powiedział, że to był pies, który musiał się uczyć miasta przez półtrora roku. A wszystko dzięki fantastycznym ludziom, którzy poświęcili mu te półtora roku z życia. To pokazuje, że z każdego problemu da się wyjść – skoro jest problem, to jest rozwiązanie. I ja je znajdę, żeby nie wiem co!

A drugi pacjent?

To spaniel, który trafił do mnie na zajęcia jako szczeniak i rozwalał absolutnie wszystko. Wpadał z takim jazgotem, że słychać go było z 2 km. Szczekał dosłownie na wszystko, bo to wszystko go tak ekscytowało.

To był zły sen wszystkich osób biorących udział w zajęciach, zapanowanie nad nim było niemożliwe. Pracowaliśmy w grupie, bo to było dla niego konieczne, ale musiał mieć krótkie sesje pracy i dłuższy odpoczynek, taki indywidualny tok nauczania.

Kiedy zaczął dojrzewać, stał się hardy, chciał się mierzyć z innymi psami. Tym bardziej  musieliśmy wtedy pracować nad jego społecznymi zachowaniami. Z tym też sobie poradziliśmy. Ale tak się „rozszkolił”, że zaczął dokazywać w domu, bo… się nudził. Opiekunowie przyszli z nim na zajęcia indywidualne. Czego żeśmy mu nie wymyślali!

Nawet swojemu Frodo - pracoholikowi „po matce” - nie musiałam wymyślać takich zadań. A ten spaniel to kochał! Intelekt brzytwa! Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że ten spaniel potrzebuje już innego rodzaju wyzwania i wysyłałam go na kurs myśliwski. Zdał ten kurs z najlepsza lokatą – pies, który w życiu nie był na polowaniu!

Teraz spotykamy się regularnie – raz w miesiącu wymyślamy nowe sztuczki. Muszę pochwalić opiekunów, że im się chce i oni ciągle z nim pracują. Podśmiewam się trochę, że mają jogę mózgu, bo oni muszą przy tym psie naprawę dużo główkować.

Dziękuję za rozmowę!

(Marta Siesicka-Osiak)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%