Zamknij

Wojciech Dąbrowski: 50 lat przy tablicy i ciągle nie mam dość! WYWIAD

09:04, 18.08.2015 Alicja Kowalska Aktualizacja: 13:09, 19.08.2015
Skomentuj arch. dom arch. dom

- Ludzie patrzą na mnie z pewną podejrzliwością. No jak to tak, skończył 70 lat a jest osobą szczęśliwą, spełnioną, aktywną. Nie może być! A ja właśnie taki jestem - mówi o sobie Wojciech Dąbrowski, nauczyciel, dziennikarz, artysta i harcerz, ale przede wszystkim żywa legenda Ursynowa. W rozmowie z Haloursynow.pl opowiada o tym, jak 40 lat temu wygląd Ursynów i jak pomagał go budować.

Mieszka Pan na Ursynowie od początków jego powstania?

Jestem mieszkańcem tej dzielnicy od września 1977 roku, czyli należę do grona tych, którzy zasiedlili pierwsze trzy budynki na Ursynowie. Kiedy dostałem przydział na mieszkanie, przyjechałem tutaj, a właściwie przyszedłem w gumiakach, bo dojechać można było tylko do pętli tramwajowej na Służewiu. Żeby tu dojść, trzeba było brnąć przez błoto.

Pierwsze wrażenie?

Zobaczyłem lokalizację mojego mieszkania, czyli działkę 753, bo jeszcze nie było nazw ulic, a tam... dziura w ziemi! A jak się później okazało, to nie była jedyna dziura w ziemi, na jaką przyjdzie mi patrzeć. Proszę mi wierzyć, tu nie było nic, tylko pola, które ciągnęły się aż do Lasu Kabackiego.

Patrząc na dzisiejszą zabudowę i ilość bloków ciężko to sobie wyobrazić...

Był tu tylko jeden budynek na Barwnej, taki czerwony, stary przetrwał sprzed wielu lat, a tak, wszystko, co tu powstawało, było pierwsze. Pierwsi lokatorzy, pierwszy sklep, pierwszy autobus.

Co Panu najbardziej utkwiło w pamięci?

Po zasiedleniach, oczywiście pierwszych, przy ul. Puszczyka, pamiętam artykuł w "Ekspresie Wieczornym": 150-tysięczny Ursynów zaczyna tętnić życiem! – a tu były dopiero 3 bloki! Dziś to cudowne miejsce, mieszka się tu jak w parku. Z jednej strony las, z drugiej metro i blisko do centrum, ale kiedyś nie było tu nic. Można powiedzieć, że Ursynów budował się na moich oczach.

Pochodzi Pan z Krakowa, jak to się stało, że związał Pan swoje życie z Warszawą, Ursynowem?

Byłem wtedy kawalerem i rzeczywiście mieszkałem w Krakowie. Przez wiele lat działałem jako harcerz. Przeprowadziłem się do Warszawy, bo mianowano mnie kierownikiem wydziału harcerskiego w głównej kwaterze ZHP. Tę przeprowadzkę potraktowałem, jako kolejne wyzwanie i przygodę. Przeniosłem się tu z myślą, że po kadencji 5-letniej wrócę do Krakowa. Ale jak widać, chwila, która miała trwać krótko, trwa już ponad 40 lat.

Ursynów nie tylko budował się na Pana oczach, ale miał Pan w jego budowę realny wkład. Proszę o tym opowiedzieć.

Zawsze miałem bzika na punkcie szkoły. Jeszcze w harcerstwie podjąłem decyzję, że będę pracował z młodzieżą już całe życie. Napisałem pracę dyplomową pt. "Koncepcja szkoły 10-letniej na osiedlu Ursynów Północny w Warszawie". Znając koncepcję 10-latki i mając jednocześnie wizję szkoły, jaką od zawsze w sobie noszę - szkoły, która nie tylko uczy i wychowuje, ale pełni też rolę ośrodka kulturalnego, tętni życiem, po obronie pracy zwróciłem się do ówczesnego wydziału oświaty na Mokotowie, bo Ursynów był wtedy częścią Mokotowa, że proszę, oto jest moja praca, tak widzę tę szkołę, na Ursynowie, której jeszcze nie było. I jeżeli chcecie, jestem gotów się podjąć tego zadania.

I tu pora na kolejną opowieść o dziurze w ziemi, o której Pan mówił...?

1 kwietnia 1979 roku dostałem nominację na dyrektora Szkoły Podstawowej nr 305 na Dembowskiego 1. Dzisiaj jest tam liceum im. Aleksandra Kamińskiego. To brzmi jak Prima Aprilis, ale przyjechałem tu już po nominacji, a zobaczyłem... wykop pod fundament. Szkoła miała ruszyć 1 września a tu dźwigi i dziura!

W pół roku udało się uruchomić szkołę?

Do września miałem krótki czas, żeby przeprowadzić rekrutację, zorganizować pracę szkoły zgromadzić kadrę. Warto wspomnieć, że ja zgłaszając swoja chęć prowadzenia tej szkoły, postawiłem warunek! Że ja będę tę szkołę tak robił, że kadry nie będą przydzielane przez wydział oświaty. Że kadrę dobiorę sobie sam. Udało się. To był ewenement na skalę warszawską. Jako pierwszy, chyba można to tak nazwać, przeprowadziłem casting na nauczycieli. Dziesiątki rozmów...

Szukał Pan wyjątkowych nauczycieli?

Szukałem osobowości. Uważam, że kluczem sukcesu pedagogicznego jest osobowość nauczyciela. To nie może być ktoś z klapkami na oczach, o wąskiej specjalizacji, ktoś kto uważa że jego przedmiot jest najważniejszy, nie uwzględnia talentów dziecka. Szukałem takich pedagogów, którzy mieli w sobie iskrę.

Początki nie były łatwe...

Szkołę otworzono 20 października, bo na 1 września się nie udało. Młodzież własnymi rękami urządzała sale, nosiła sprzęt, sprzątała. Wielkim wysiłkiem, trzeba to podkreślić, zbiorowym szkoła została uruchomiona. To były trudne czasy. Przełom lat 70.-80., schyłkowy Gierek, wszystko się wali, po drodze stan wojenny, w sklepach na półkach tylko ocet. Wyposażanie szkoły w pomoce naukowe, bibliotekę w książki graniczyło z cudem.


Ale udało się?

Mimo spartańskich wręcz pionierskich warunków, mimo trudności, udało mi się zgromadzić wyjątkowy zespół nauczycieli, którzy się sprawdził. Fenomenalna pani dyrektor, Anna Szumiec-Mitera, która po mnie rządzi już około 20 lat – to ja ją przyjmowałem do pracy! Dzięki tym nauczycielom szkoła żyła! Były u nas obce języki i działał teatr szkolny, harcerstwo i wydawaliśmy gazetę. A przypominam, że tu jeszcze przecież był plac budowy! Do użytku oddano tylko część dydaktyczną. Sala gimnastyczna i stołówka cały czas jeszcze się budowały. A mimo to tu się odbywały imprezy. W pobliżu mieszkali Maryla Rodowicz i Andrzej Rosiewicz, oni tu w tej szkole występowali.

Był pan dyrektorem szkoły przez wiele lat, ale przy tablicy jako nauczyciel spędził Pan ich aż 50!

No tak, emerytem jestem tylko na papierze. Zajmowałem się w życiu wieloma rzeczami, ale zawsze stawiałem warunek, że muszę uczyć, więc te 50 lat nie jest oszukane. Zawód nauczycielski to trochę teatr, musi dbać o to, co i jak mówi, to zawieszenie głosu, gest..., żeby zainteresować, przyciągnąć uwagę ucznia i ją zatrzymać. Po tylu latach pracy ja ciągle przygotowuję każdą lekcję. Mógłbym wykorzystywać gotowce, ale każda klasa jest inna i wymaga indywidualnego podejścia, innych przykładów innych metod.

Jak zmienił się Ursynów przez te wszystkie lata, jak zmienili się ludzie?

Ursynów od samego początku miał charakter elitarny. Tu osiedlała się śmietanka intelektualna, artystyczna, naukowa, więc nawet jeżeli pojawili się tu przedstawiciele innych zawodów – równało się w górę. Jest tu pozytywne piętno i ono trwa. Dobrze się mieszka, jest kulturalnie, w miarę spokojnie. Młodzież ursynowska też w jakimś sensie jest lepsza. To, co gdzieś indziej jest normą, tu na Ursynowie nie uchodzi.

Jest Pan nauczycielem, harcerzem, pracował Pan jako dziennikarz w prasie i telewizji. Jest Pan również artystą, spotyka się Pan z publiczością, pisze książki, wiersze, śpiewa... Jak Panu na wszystko wystarcza czasu?

Ja skończyłem 70 lat. Żyję bardzo intensywnie, ale robię tylko to, co sprawia mi przyjemność! Nie imam się rzeczy, na których się nie znam, albo po prostu ich nie lubię. Jedną moją pasją jest praca z młodzieżą, ale drugą sztuka. Wychowałem się w teatrze w Krakowie. Mama była aktorką w Starym Teatrze, stąd mam artystyczne ciągoty. Uczyłem się przy niej śpiewać, recytować. Od najmłodszych lat pisałem. W wieku 5 lat prowadziłem już pamiętnik, później przyszedł czas na poważniejszą literaturę, wiersze, teksty piosenek, książki.



Od 12 lat organizuje Pan Ogólnopolski Festiwal Piosenki Retro im. Mieczysława Fogga, regularnie organizuje Pan także spotkania z piosenką.

Przez 7 lat spotykałem się z publicznością w NOK-u i wspólnie śpiewaliśmy piosenki, ale teraz te spotkania się nie odbywają. Ursynowskie placówki kulturalne działają bardzo dobrze. Mają bardzo wysoki poziom, chociaż oczywiście struktura podległości tych placówek spółdzielniom mieszkaniowym jest niedobra. Łatwiej mi zorganizować imprezę w Kanadzie i tam zaśpiewać niż na Ursynowie, mimo że tu mieszkam. Brakuje domu kultury z prawdziwego zdarzenia. Cały czas jednak śpiewam w Krakowie, od 16 lat i powoli zbliżam się do trzechsetnego spotkania.

Kiedy w najbliższym czasie będziemy mogli spotkać się z Panem i Pana twórczością na Ursynowie?

10 września zapraszam wszystkich mieszkańców naszej dzielnicy do Kluboteki Dojrzałego Człowieka na koncert pt. "W starych nutach babuni".

Dziękuję za rozmowę!

[ZT]7177[/ZT]

(Alicja Kowalska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(3)

chodzę po KENie i michodzę po KENie i mi

2 0

Domy Kultury są złe bo mu nie dają kasy na te kiszki? Sorry już wole koncert ...kogokolwiek innego. 10:52, 25.08.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

HALO URSYNÓW TO KOMUHALO URSYNÓW TO KOMU

3 0

HALO URSYNÓW TO KOMUNISTYCZNA 10:53, 25.08.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

ohciec PIOohciec PIO

3 0

jeszcze trochę a staniecie się passa BIS
organ intelektualnego rozwolnienie
11:18, 29.08.2015

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%