Zamknij

"Brat irańskiego szacha był moim szefem!". Niesamowite życie mistrza Makomaskiego z Ursynowa WYWIAD

12:35, 06.02.2021 Redakcja Haloursynow.pl Aktualizacja: 17:59, 07.02.2021
Skomentuj RM RM

Kto dziś pamięta, że mieszkaniec Ursynowa Zbigniew Makomaski był wybitnym polskim biegaczem, członkiem tzw. Wunderteamu, czyli polskiej reprezentacji lekkoatletycznej, która w latach 1956-1966 osiągała największe sukcesy? 89-letni pan Zbigniew do dziś wspomina swój najlepszy występ, jakim jest zwycięstwo w biegu na 800 metrów podczas meczu Polska – USA, gdy pokonał mistrza olimpijskiego z Melbourne – Toma Courtneya. Ale spotkaliśmy się z nim, by porozmawiać nie tylko o sporcie…

W lipcu skończył pan 89 lat. Wypada tylko zapytać – jak zdrowie?

Dopisuje, proszę pana. Ale wie pan, że kiedy chodzę na badania i słyszę o moich wynikach badań wszelkich parametrów – cholesterolu, czerwonych krwinek, itp. – to naprawdę nie widać tam, żeby organizm starzał się zbyt szybko. Wyniki moich badań są wręcz wzorowe. Czuję się – jak na swój wiek – młodo. Umysł pracuje bardzo dobrze. Niespecjalnie się spieszę na Powązki. (śmiech)

Wciąż jestem aktywny. Jeżdżę samochodem, chodzę na spacery, wciąż potrzebuję ruchu. Korzystam też z komunikacji miejskiej, którą uważam za jedną z lepiej zorganizowanych rzeczy w tej części Warszawy. Co tydzień (przed pandemią - dop. red.) wybieram się na brydża do Konstancina, to moja ukochana gra karciana.

Skąd zamiłowanie biegacza do gry karcianej?

Nauczyłem się grać w czasie okupacji, kiedy miałem 8 lat. Kiedyś klasa średnia uwielbiała tę grę. Dzisiaj brydż stracił już nieco na popularności. Ale my wciąż grywamy – wbrew pozorom to nie jest jednak tylko gra dla starych ludzi. Dość często spotykam też młodszych graczy.

Brydż to też gra z elementem rywalizacji. Trzyma nadal pana przy sporcie?

To jest pewien element mojego życia, etap, który dał mi dużo. Dzisiaj jestem głównie widzem, nie chodzę na mecze – trochę jest tam dla mnie za głośno. Jestem kibicem męskiej i żeńskiej siatkówki, skoków narciarskich, a przede wszystkim lekkiej atletyki. Oglądam w telewizji ważniejsze zawody. Mimo wszystko, kończąc warszawską AWF, a później socjologię… nie da się wyleczyć z pasji do sportu!

Dużo czytam – lubię książki biograficzne znanych ludzi. Poznałem wielu świetnych autorów książek sensacyjnych, którzy znani są także dzisiaj. Lubię Vincenta Severskiego i Johna Grishama. Chodzimy z żoną do teatrów i filharmonii, nieco rzadziej bywam w kinie. Ale mam otwarty umysł. Pomaga mi właśnie małżonka, która jest takim motorem napędowym, jeśli chodzi głównie o muzykę i szersze zainteresowania…

Długo jesteście państwo po ślubie?

54 lata. Ożeniłem się dość późno...

Od jak dawna mieszka pan na Ursynowie?

Mieszkam przy Wąwozowej od 1998 roku, 23 lat minęły. Mieszkałem wcześniej w innych miejscach w Warszawie – choćby na Bielanach. Byłem też na słabo wtedy skomunikowanym Wilanowie – przez osiem lat. Nie zmieniło się za dużo zresztą od tamtego czasu. Mieszkałem na Wilanowie w czteropiętrowym bloku – droga pokonywana do najbliższego autobusu zabiera zbyt dużo czasu.

Na Ursynowie nadal widzę tutaj tę samą wyjątkowość, co na samym początku. Z tego zrobiło się tak naprawdę małe miasto! Kwestią czasu będzie, jeśli na samym Ursynowie będziemy mieli 200 tysięcy mieszkańców… a zresztą… jeśli człowiek chce poruszać się po Ursynowie, nie musi brać samochodu. Do Konstancina mam 15-20 minut drogi. Do Śródmieścia – 20 minut jazdy komunikacją miejską. Dla emerytów takich jak ja, jest to naprawdę dobra rzecz. Gdzie indziej znajdziemy takie wygody? Bez metra nie miałbym takiej swobody, jeśli chodzi o dość krótkie i wygodne podróże przez miasta.

Ma pan swoje jedno ukochane miejsce w naszej dzielnicy?

Całe Kabaty są piękne. Nowe Kabaty są naprawdę spokojnym miejscem. Zawsze zauważałem, że kiedy żona wyprowadzała psa na spacer, to mogła to zrobić bez lęku, że ktoś na nią napadnie. Żadnych zaczepiających, żadnych chuliganów, żadnych podejrzanych typów spod budki z piwem… to jest jedna z najlepszych dzielnic w Warszawie. Wilanów wydaje mi się zbyt zapchany.

Kiedy wprowadzałem się na Ursynów, widziałem z okna Las Kabacki. Tuż przy nas, bliziutko. Co prawda, przestrzeń się teraz zmieniła, jest zabudowywana, ale tak czy inaczej: stąd naprawdę człowiek nie chce się ruszać!

Ale nie zawsze był pan związny z Warszawą…

Trafiłem tutaj dopiero po drugiej wojnie światowej.

Dobrze pan pamięta te czasy?

Zacznijmy może od początku. Pamiętam jej wybuch w 1939 roku. Mieszkaliśmy na wsi w okolicach Mławy. Mieliśmy do granicy z III Rzeszą około 20-30 kilometrów. Zbiegliśmy do stolicy – ucieczka zajęła około miesiąca, dotarliśmy w okolice Kampinosu. Po powrocie do majątku zastaliśmy już niemieckiego administratora. Polecił on nam, byśmy uciekli przed gestapo do innego powiatu.

Ziemianie, naukowcy, nauczyciele byli narażeni na zesłanie do obozu koncentracyjnego w pobliskim Działdowie. Uciekliśmy do sąsiedniego powiatu, do majątku mojego wujka, który jako oficer Wojska Polskiego przebywał w Oflagu (obóz dla jeńców wojennych – przyp. red.). To było nieduże gospodarstwo. Niemcy tego – o dziwo – nam nie zabrali.

Wojnę przeżyliśmy na wsi w miarę spokojnie, tak minęło 5-6 lat. Ale później też nie było lekko. Za komunistów z kolei obszarnicy – czyli posiadacze dość sporych majątków – również nie byli uwielbianą przez władzę częścią społeczeństwa.

Wraca pan często w tamte rejony?

Tak. Mimo wszystko, mam wiele pięknych wspomnień stamtąd. Piękne miejsce – bywam tam jeden raz, dwa razy do roku.

A o etapie irańskim też nam pan opowie?

Myślałem, że zapyta pan najpierw o Anglię! (śmiech)

Tak, pracowałem za granicą. Nie tylko na Wyspach. Iran… byłem doradcą – przez 3 lata – tamtejszego komitetu olimpijskiego, jeszcze za władzy szacha Mohammada Rezy Pahlawiego. Byłem tam w latach 1965-1968. Brat szacha był moim szefem! Ciekawe doświadczenie! Sprawiło, że człowiek poznał jednak sport od innej strony – od strony działacza. Trochę to jednak sprawiło, że miałem fizycznie dosyć uprawiania sportu. Kiedy kończyłem pracę w Iranie, miałem przecież 40 lat. Zacząłem od firmy rzemieślniczej w Polsce, następnie przez centralę HZ-Polserwis przeniosłem się na kilka lat do Anglii.

Później powróciłem do Polski, gdzie posiadałem przedstawicielstwo kilku dużych firm angielskich. Przez lata trochę się oddaliłem od sportu – choć pozostałem przy nim jako widz.

A który etap w życiu nauczył pana najwięcej?

Prowadzenie spraw biznesowych – tam było jak w sporcie, ważne było, żeby uzyskać dobry wynik. Choć na pewno z tego powodu miałem też sporo korzyści. Zielony paszport służbowy powodował, że miałem większą swobodę w podróżowaniu. Mogłem jeździć tam, gdzie chciałem, ale wiązało się to z otrzymaniem wizy. Przed każdym wyjazdem zwykły śmiertelnik musiał występować z wnioskiem o paszport, którego często nie chciano dać. Teraz, bez względu na ustrój, swoboda jest dużo większa.

Zaskakująco mało rozmawiamy o sporcie…

Może gdybym poleciał na igrzyska w Melbourne, w czym przeszkodziła mi kontuzja, byłoby inaczej. Los źle mnie potraktował. Miałem trzykrotnie kontuzję mięśnia dwugłowego uda. A byłem przekonany, że uda się wtedy wywalczyć naprawdę dobry wynik. Być może byłbym medalistą. Zabrakło szczęścia. Wie pan – na pewno dzięki sportowi i tak czuję się zdrowszy. Nie paliłem nigdy papierosów, nie piłem alkoholu. Oczywiście, dyspensa na imprezach obowiązywała, ale też nie balowaliśmy zbyt dużo – jeśli już, to tylko po zakończeniu sezonu. Człowiek dawkował sobie przyjemności.

Jest jakaś rzecz, której zazdrości pan dziś sportowcom?

Pewnie! Tej dostępności, jeśli chodzi o fachową i profesjonalną opiekę medyczną, która wcześniej praktycznie nie istniała. Olimpijczycy w moich czasach nie mieli też powszechnego dostępu do siłowni. Nie posiadano narzędzi i metod do rehabilitacji – choćby kontuzji mięśniowych. Nie pomagano nam finansowo. Dostępność do częstych pobytów na obozach krajowych była sporadyczna.

Kultura sportowa też była inna. Akurat komuniści dbali o to, by rozwój sportu był oznaką wyższości nad kapitalizmem. Dziś jednak jestem dumny z tego, że ludzie – nawet w sensie rekreacyjnym – nie zapomnieli o sporcie.

Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał Rafał Majchrzak, rozmowa przeprowadzona przed pandemią, zdjęcia z archiwum prywatnego pana Zbigniewa

(Redakcja Haloursynow.pl)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(2)

alisterkabatalisterkabat

4 1

Ciekawy człowiek, dobry lekkoatleta. I dobra rozmowa. Przedstawiciel ginącego pokolenia, które łączyło wyczynowy sport z pasjami typowymi dla tzw. inteligenta. 14:11, 06.02.2021

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

Też emerytTeż emeryt

4 1

Fakt - to na szczęście pokolenie dla którego nie jest ważny kolejny nius na komunikatorach a życie bez wpisu na FB uważa za stracone 16:04, 06.02.2021


reo
0%