Zamknij

Vienio o pasji, rapie i hip-hopowym obliczu Ursynowa

11:13, 24.03.2019 Kuba Turowicz Aktualizacja: 13:38, 24.03.2019
Skomentuj Michał Jaworski Michał Jaworski

Ursynów stał się jedną z głównych aren rozwoju hip-hopu w stolicy. Miejska kultura jest młodsza niż dzielnica, jednak ludzie, którzy są pionierami rapu, skateboardingu, graffiti i deskorolki, to jej równolatkowie. Raper, twórca tekstów, producent, dj, aktywista, dziennikarz i współzałożyciel legendarnej Molesty. Vienio opowiada nam o dzieciństwie, muzyce i przywiązaniu do Ursynowa.

Czym jest dziś dla Ciebie Twój równolatek - Ursynów?

Jest idyllą pewną i ładunkiem emocjonalnym przede wszystkim. Na Ursynów przeprowadziliśmy się z rodzicami chyba w 1980 roku – miałem 3 lata. Wychowałem się tam i zapuściłem korzenie. 22 lata spędziłem na ursynowskich podwórkach, ulicach i miejscówkach. Później rodzice przeprowadzili się do Zalesia. Ja nie byłem niezależny finansowo, nie miałem dziewczyny, żeby tworzyć swój dom, więc przeprowadziłem się do rodziców. Później mieszkałem w wielu miejscach – Rembertów, Czerniaków, Bemowo, teraz Stare Miasto.

To zabawne, bo wcześniej miałem fobię na Ursynów, nie chciałem nigdzie się ruszać. Teraz myślę, że powinienem poznać więcej miejsc. Do dziś jednak sądzę, że Ursynów to najbardziej uprzywilejowana dzielnica w Warszawie, ale to tylko moje zdanie.

Dlaczego tak myślisz?

Ona nie była jak inne dzielnice, nikogo się tam nie wrzucało, ludzie chcieli tam trafić. Zresztą mieszkali tam sportowcy, aktorzy, architekci, naukowcy. Układ też był trochę inny, mieszkania się dostawało z przydziału, nie było tak jak dziś, że kredyty ludzie brali i kupowali tam mieszkania masowo. To niesamowity klimat – powstały bloki i nagle pustkowie stało się regularną dzielnicą.

A poza tym?

Bliskość Lasu Kabackiego, wyścigi, górka na Jarach – dla nas to było jak Rysy na podwórku. Spędzaliśmy tam ferie, wszyscy bawili się razem. Oczywiście służewiecki mur – jedna z najdłuższych ścian legalnego graffiti na świecie. To były istotne punkty. Jeszcze teren SGGW i oczywiście Powsin, gdzie się często chodziło.

Czy czułeś wyjątkową więź i przywiązanie do Ursynowa? Często mówi się o silnej identyfikacji mieszkańców z naszą dzielnicą.

Odpowiem w kontekście hip-hopowym. Wszyscy, którzy zaczynali rapować, musieli nawinąć o miejscu zamieszkania. To doktryna. Trzeba było nawinąć o tym, skąd jesteś, z jakiej dzielnicy, z jakiego podwórka. O tym, kto jest kumplem, kto jest frajerem i oczywiście standardowe wrzuty o policji. Po kilku kawałkach to się nudziło i szukaliśmy nowych wątków, ale na początku miejsce pochodzenia było najmocniej eksploatowanym tematem.

Lokalna duma?

Tak jakby. Super było oglądać swoją dzielnicę od Barei po Kieślowskiego. Ursynów był ciekawy dla wielu ludzi. Mój kościół, do którego chodziłem na religię, „zagrał” kilka razy u Kieślowskiego. Dolinka Służewiecka też się pojawiała. To są legendarne miejsca.

Czy podstawówka przy Cybisa też należy do tej legendy?

Jasne. Mieszkałem obok podstawówki, nie musiałem dojeżdżać, więc mogłem zjeść spokojne śniadanie i wychodziłem chwilę przed ósmą. Niektóre dzieciaki dojeżdżały z końca Ursynowa, ja miałem wygodnie. Pamiętam, że po Czarnobylu piliśmy jodynę z wiadra – kolejno z tej samej łyżki. Wspomnienia mam dość zabawne.

Szkoła przy Cybisa jest również ważna dla późniejszej historii Molesty.

Przesiadywaliśmy na ławeczkach obok tej szkoły. W tej okolicy powstał też nasz pierwszy klip - „Wiedziałem, że tak będzie”.

To prawda, że nie byliście zadowoleni z tego teledysku?

Prawda. Widzieliśmy amerykańskie klipy, kolorowe, ze slow motion. Ładne ubrania, piękne samochody. U nas kasza, PRL, bród i smutek. Nie było cyfrowych kamer, wszystko kosztowało strasznie dużo pieniędzy. Pamiętam, że tamten klip pochłonął chyba 17 tys. złotych. To zjadło prawie cały budżet na płytę.

W kontekście tego klipu mówiłeś o krasnoludach, które chodzą zimą po Ursynowie?

Ten klip był trochę niewypałem. Podoba mi się w nim kilka rzeczy, ale jednak większość dziś byłaby nie do zaakceptowania. Faktycznie wyglądało to tak, jakby się po ulicach bujały dziwnie wyglądające krasnoludy.

Jak reagowano na ulicy na Wasz wygląd? To był szok dla ludzi 20 lat temu?

Pewnie. Ludzie pytali, czy się zesraliśmy w spodnie, to były normalne odzywki. My byliśmy mocną bandą, więc nie dawaliśmy się żadnej agresji. Zawsze w kontrze potrafiliśmy zgasić krytyków. Nas było ok. 200 osób, więc wszyscy obracaliśmy się w jednym towarzystwie. My byliśmy najdziwniejsi – pomarańczowe spodnie, szerokie koszulki, kolorowe gadżety.

Skąd mieliście na to pieniądze?

To były drogie sprawy. Ktoś przywoził z zagranicy. Mnie mama wysyłała np. „airwalki” ze Stanów, gdzie pracowała. Chłopaki mieli sklep na Smolnej – też legendarne miejsce. Z Berlina przywoziło się rzeczy. Podobało się to ludziom, którzy stronili od szarzyzny, reszta miała problem. My chcieliśmy wyglądać inaczej, bo to był nieodłączny element czegoś, co się właśnie rodziło.

Jak więc powstała Molesta?

Jeździliśmy na deskorolkach. Wywodziliśmy się z punk rocka, który był hardcore doktryną ówczesną. Zaraz po tym zaczął się wyłaniać hip-hop. To była ewolucja i względy ekonomiczne – wcześniej trzeba było kombinować, pieniądze na gitary, perkusje, miejsca prób, dogadywanie się z dyrektorką – nie było łatwo. Hip-hop to było światełko w tunelu. Nie trzeba już było instrumentów, był bit. Pisaliśmy teksty, jechaliśmy do studia, 2-3 godziny i masz efekt. Każde pokolenie ma swój muzyczny przełom – to był nasz.

Pamiętasz pierwszy „żywy” kontakt z hip-hopem?

Byliśmy na koncercie Wzgórza Ya-Pa 3 w „Remoncie”. Staliśmy z deskorolkami, full ludzi, stage diving – to było trochę jak punk rock. Pomyślałem, że skoro oni mają już płytę i robią szał na koncertach, to my też musimy podziałać. Zaczęliśmy pisać i rozglądać się. Jeździliśmy do Volta, żeby robić pierwsze nagrania. Nagle zgłasza się jakichś dwóch kolesi – Bogdan i Bartek – dogadali się za pośrednictwem Hirka Wrony z Pomatonem. Miała powstać warszawska składanka hip-hopowa.

Mówisz o „SMACK B.E.A.T Records”?

Tak jest. To się rozwijało od osoby do osoby. Volt współpracował z innymi hip-hopowcami. Powstały „Osiedlowe akcje” i się okazało, że Pomaton chce nawiązać z kimś współpracę. Volt powiedział, że Vienio i Włodi rokują.

Co było dalej?

Zaczęliśmy robić płytę u Volta. W skate bandzie był jeszcze Kaczy, który pojawił się też w orbicie naszego składu.

Chłopaki też byli z Ursynowa?

Nie. Kaczy był ze Śródmieścia. Po 313 jeździłem do szkoły 191 na Służewiec. Tam poznałem Włodka, który wtedy nosił czerwoną koszulę w kratę, spodnie z dziurami i był grindcore'owcem. Znaliśmy te same zespoły ze Stanów, więc zaczęliśmy się wymieniać kasetami. Tak się skumplowaliśmy.

Ursynów ma bardzo poważną hip-hopową historię. Pezet, Onar, oni też byli waszymi kumplami?

To jest zabawna historia. Chodziłem do klasy z taką dziewczyną. Po lekcjach przychodziło się do niej na jakieś pierwsze browarki. Przychodzimy kiedyś do niej do domu, a tam siedzi mały chłopczyk w rajstopkach – Onar – jej brat. Więc kiedy my już dorastaliśmy z piwem w dłoni, oni siedzieli jeszcze w małych kapciach. Po Skandalu wypłynęli oni. Można powiedzieć, że byli drugim pokoleniem hip-hopowców.

Pamiętasz w jakich okolicznościach nagrywaliście „Skandal”?

To było w Komorowie. W dwie sesje po 12 godzin nagrywek zrobiliśmy całą płytę. Oczywiście teksty były napisane wcześniej, ale wysiłek dla gardła był niesamowity. To były inne warunki niż dziś, wejście do studia kosztowało sporo, więc trzeba było wykorzystać czas maksymalnie. Czuliśmy, że zajawka jest najważniejsza i samo wejście do prawdziwego studia było strzałem w twarz – szokiem.

Kto robił skrecze?

Skrecze na „Skandalu” są moje – DJ Wariat. Miałem adaptery, dużą kolumnę dostałem od brata Kaczego. Wynosiłem gramofony, siedzieliśmy z grillem, były rękawice do boksu, browar – to były nasze osiedlowe akcje.

Myślisz, że osiedlowe życie dziś nie funkcjonuje?

Jest inaczej. Każde pokolenie ma swoje legendy, to normalne. Osiedlowe życie z pewnością nie jest takie jak 20 lat temu. Wystarczy wieczorem przejść się po osiedlach.

Chcesz jeszcze wrócić na Ursynów?

Myślę o tym! Kolega sprzedawał mieszkanie przy stacji Ursynów, ale ja kupiłem wcześniej lokum na Bemowie. Szkoda. Gdybym wtedy nabył tamto mieszkanie, to zaoszczędziłbym każdego roku sporo na paliwie – mógłbym to wydać np. na wakacje. Najchętniej zamieszkałbym na linii metra. Chciałbym mieć jakieś 3. piętro z miejscem parkingowym i widokiem na osiedle, nie na ulicę.

Co warto docenić, żyjąc na Ursynowie?

Jest zieleń, świetna infrastruktura. Jest Las Kabacki i absolutnie genialny Powsin w sąsiedztwie. Są dobre knajpy, masa świetnych boisk, szkoły na poziomie. Macie szpital onkologiczny, choć lepiej nie chorować. Ursynów daje radę, korzystajcie z tego!

Dziękuję za rozmowę.

*Wywiad po raz pierwszy ukazał się na Haloursynow.pl w maju 2017 roku 

(Kuba Turowicz)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

seniorek342seniorek342

1 5

Wieno jest słaby. Jego rymy paździerz. Bity chyba mu Zenek Martyniuk robi. 20:42, 25.03.2019

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%