W wieku 101 lat zmarł Kazimierz Laskowski, prawdopodobnie najstarszy ursynowianin. Społecznik, znawca historii Wyczółek, budowniczy kościoła w Pyrach, człowiek wielkiego serca.
Pan Kazimierz zmarł dziś rano w swoim domu na Wyczółkach. Urodził się w 1918 roku we wsi Wyczółki, dziś części Zielonego Ursynowa. Chodził tu do szkoły, a przez kolejne 68 lat był rolnikiem. Przez lata był też działaczem zaangażowanym w życie społeczne Ursynowa.
W październiku ubiegłego roku 101-latek opowiadał młodym ursynowianom w DOK Ursynów o dawnym życiu i zwyczajach na Wyczółkach. Recytował z pamięci wiersze, śpiewał piosenki. Barwnie opowiadał o naszej okolicy.
Pamiętam czasy, gdy na Wyczółkach był jeden rower. Brat kupił go od sąsiada za 5 złotych. W niedzielę ludzie przychodzili i uczyli się jeździć na pastwisku, tam gdzie dziś jest studio filmowe.
Pan Kazimierz wracał wspomnieniami do szkolnych czasów. Przez pierwsze cztery lata uczył się w szkole przy ul. Tanecznej.
Dzisiaj to nie do pomyślenia, ale na lekcje chemii musieliśmy chodzić półtora kilometra dalej na Narbutta. Moimi ulubionymi nauczycielkami były pani Wittyngowa, bardzo miła i sympatyczna oraz pani Młynarska od języka niemieckiego. Ona nigdy nie podniosła głosu, a w klasie było cicho, jakby makiem zasiał. Inni nie mogli sobie z nami poradzić, chodzili na skargę do dyrektora, tak hałasowaliśmy. W 1932 roku, w okresie wielkiego kryzysu ukończyłem szkołę i nie mogłem dalej się kształcić, bo nie było za co. Rodzice mieli gospodarstwo i zacząłem im pomagać.
101-latek podczas benefisu w DOK Ursynów wracał też wspomnieniami do pierwszych dni II wojny światowej. Gdy się zaczęła miał 21 lat.
Jak Niemcy zajęli Łódź rozniosła się wieść, że zabierają młodych mężczyzn, dlatego 9 września uciekłem z Wyczółek z moimi kolegami. Było nas szesnastu i kierowaliśmy się na Wschód.
W Falenicy zatrzymaliśmy się w domu, należącym do rodziny kolegi, to była taka willa w lesie dla letników. Zostaliśmy tam kilka dni, bo nie wiedzieliśmy co się dzieje. I dobrze się stało, bo drogę, którą ludzie uciekali do Lublina Niemcy ostrzelali z samolotów.
Gdy Rosjanie napadli 17 września na Polskę chcieliśmy wrócić domu. Gdy doszliśmy do Wisły, zaatakował nas samolot i chowaliśmy się w krzakach. Kapituacja Warszawy zastała nas w Julianowie. Tam na polu znaleźliśmy dwóch zabitych żołnierzy, których pochowaliśmy i do dziś moja rodzina opiekuje się ich grobami na Służewiu.
[ZT]15211[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz