Zamknij

Grażyna Majkowska, językoznawca: Nie przekonuje mnie ani gościni, ani ministra

14:03, 25.11.2023 Stefan Janicki Aktualizacja: 20:44, 08.12.2023
Skomentuj KW KW

Ursynowskie Dyktando już w niedzielę. Nie będzie łatwo, zwłaszcza że polszczyzna to bez wątpienia jeden z najtrudniejszych języków na świecie. Ale ma swoje uroki, które potrafią zaskarbić sobie miłośników. Miłośniczką polszczyzny jest też autorka tegorocznego dyktanda, językoznawca dr Grażyna Majkowska z Uniwersytetu Warszawskiego.

W najbliższą niedzielę odbędzie się kolejne Ursynowskie Dyktando. Czego możemy się spodziewać?

Tego, co zwykle, czyli różnego typu problemów ortograficznych. Począwszy od tych związanych z użyciem wielkiej lub małej litery, przez pisownię łączną i rozłączną, użycie łączników i problemy interpunkcyjne. Dyktando będzie czytał profesor Jerzy Bralczyk, więc można się spodziewać ułatwień w pisowni h dźwięcznego. Do tego oczywiście wybór między rz i ż. Mam nadzieję, że historia, którą opowiem, również zaciekawi. Tym razem będzie mniej dydaktyzmu.

A o czym będzie historia?

O takim osobniku, który ma problemy z ortografią.

Może część piszących będzie się mogła momentami utożsamić z głównym bohaterem... A które z wymienionych przez panią zagadnień sprawiają nam najwięcej trudności?

Pisownia łączna i rozdzielna, zwłaszcza cząstek -by, pół- czy pisownia partykuły nie, czyli to wszystko, co jest jeszcze mało uświadamiane. A piszącym dyktando zwykle utrudniamy zadanie, gdyż obok siebie występują wyrazy, które pisze się różnie. To nagromadzenie powoduje, że się gubimy. Mistrzem w takim nagromadzeniu jest właśnie profesor Bralczyk, który zwykle pisze krótsze dyktanda, ale tych elementów sprzecznych ortograficznie jest w jego tekście więcej.

Kiedyś ORMO językowe, dziś grammar nazi

Jest pani purystką językową?

Nie, nie lubię tego określenia. Jestem konserwatystką językową. Melchior Wańkowicz w Karafce La Fontaine’a podzielił językoznawców na ORMO językowe i sługi języka. Ja chciałabym zasłużyć na miano sługi języka. A dziś już pewnie młodsze pokolenie nie wie nawet, co oznacza ORMO (Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej - przyp. red.).

Teraz, bardziej niż ORMO, wśród młodzieży popularne jest określenie grammar nazi. Poprawia pani błędy językowe, gdy je usłyszy u swojego rozmówcy?

Rzadko. Zwykle jest to nieskuteczne. Poprawienie kogoś może oznaczać postawę wyższościową: ja wiem lepiej. Wtedy dyskusja o meritum schodzi na dalszy plan. Chyba że  rozmawiamy o języku, to wtedy tak.

A jak pani reaguje, gdy jakiś urzędnik lub inna osoba publiczna wypowiada się publicznie i popełnia w swojej wypowiedzi mniej, lub bardziej rażące błędy?

Wewnętrznym sprzeciwem. Czasem nawet opowiadam swoim studentom dziennikarstwa, co usłyszałam i zwracam uwagę, że nie należy tak mówić. Trzeba też rozgraniczyć wypowiedzi na gorąco od pisanych tekstów dziennikarskich, w których też roi się od błędów. Od dawna tłumaczy się ich bylejakość pośpiechem. Jest też kwestia przyzwyczajenia. My zaczynamy tę bylejakość akceptować, bo to są teksty krótkiego trwania.

Co w przypadku, gdy błędy pojawiają się w reklamach?

Gdy przewodniczącym Rady Języka Polskiego był świętej pamięci profesor Walery Pisarek, to próbował wycofywać z telewizji reklamy z błędami. Teraz już nikt o to nie walczy, bo koszty zmiany takiej reklamy są ogromne.

Czy to, jakiego języka używamy i czy popełniamy błędy, wpływa na to, jak jesteśmy odbierani?

Zawsze mi się wydawało, że tak. Myślę, że to jest istotne. I nawet, jeżeli osoby, które nas czytają lub słuchają, nie mają rozwiniętej świadomości językowej, to być może czasem intuicyjnie czują, że coś w tej wypowiedzi jest nie tak. Jeżeli np. ktoś źle albo monotonnie akcentuje, to wydaje się, że w oczach odbiorców uchodzi za nieco mniej wykształconego. Z drugiej strony, nie lubimy też popisów. Nie lubimy, jeżeli słyszymy przesadny patos, podkreślanie ważności, istotności swojej wypowiedzi. Jeżeli miałabym wybrać między postawą potoczną i swojską w mówieniu a patetyczną, to wolę tę swojską. A ten patetyczny balon zwykle mam ochotę przekłuć.

A co z hiperpoprawnością? Gdy ktoś mówi np. piętnasta, a nie pietnasta lub bardzo wyraźnie zaznacza ę na końcu wyrazu?

To jest koszmar! To jest to samo, co z patosem. Hiperpoprawność tego typu, dotycząca np. wymowy nosówek, jest odbierana w taki sposób, że ktoś się wywyższa, jakby zdawał się mówić: zobacz, jaką piękną polszczyzną mówię. Ale czasem to jest też chęć uniknięcia określeń gwarowych. Może być tak, że ktoś boi się popełnić błąd i próbuję to nadrobić, ale zdarza mu się przedobrzyć i wpada w hiperpoprawność. Ona ma różne przyczyny.

"Dziadersi" i ich "proszę ja ciebie"

Od kilku lat językowe emocje wywołuje plebiscyt na Młodzieżowe Słowo Roku. Jest też plebiscyt na Boomerskie Słowo Roku. Obserwuje je pani?

Tak, ale szczerze mówiąc, ja do wszelkiej akcyjności podchodzę ze sporym dystansem. Bo nawet jeżeli zapytamy młodych ludzi o te nominowane słowa, to oni sami części z nich nie znają. Poza tym ich refleksja jest taka, że za chwilę przyjdą następne. Oczywiście nie ma w tych plebiscytach nic złego, bo to też pozwala zwrócić uwagę innych na zmiany językowe i na to, że młodzi są twórczy.

Czy słowa z plebiscytu mają szansę zostać z nami na dłużej?

Niektóre pewnie tak, np. dziaders. Ale, co warto zauważyć, jeżeli tych słów zaczynają używać osoby starsze, to często robią to z lekką ironią i nazywanie siebie dziadersem nie jest wcale, wbrew pozorom, odmładzaniem się, tylko pewnego rodzaju dystansem do postrzegania starszego pokolenia przez młodych. A to przeświadczenie, że się będzie wiecznie młodym, jest godne pożałowania (śmiech).

A co z Boomerskim Słowem Roku? W tym roku wygrało wyrażenie proszę ja ciebie.

Ono jest bardzo mówione i lekko paternalistyczne, czyli z leciutką wyższością. Potraktowałabym to jako tzw. środek retardacyjny, czyli opóźniający, tak jak kiedyś się mówiło panie kochanku. To służy zebraniu myśli. Czy skoro to jest Boomerskie Słowo Roku, to czy młodzież będzie się go wystrzegać?

Podejrzewam, że będzie używać, ale z ironią.

Świetnie, zapraszamy do używania z ironią. Wszelka zabawa językiem i ogrywanie różnych językowych sytuacji świadczy o inteligencji i jest dla mnie absolutnie do zaakceptowania. Bawmy się słowami!

Czy Internet i media społecznościowe zmieniają język polski?

Tak. Zmieniają też znaczenia słów. Gdy czytam informację o tym, że "jesteśmy obserwowani", to dziś jest to nacechowane dodatnio. Łapię się na tym, że moje pierwsze skojarzenie z byciem obserwowanym jest zupełnie inne. Ja nie chcę być obserwowana, bo obserwowała nas kiedyś milicja i ubecja. Dzisiaj zmieniło się to w sposób zasadniczy, bycie obserwowanym to przywilej. Mamy też do czynienia ze zmianami strukturalnymi. Dotyczy to np. długości zdań. Są one coraz krótsze.

A co z zapożyczeniami z języka angielskiego?

Jesteśmy wręcz zalewani anglicyzmami. Za to wycofują się zapożyczenia z języka francuskiego. Kiedyś to był język elit. Cytaty i wtrącenia z języka francuskiego świadczyły o naszym wykształceniu i właśnie przynależności do elit.

Od jakiegoś czasu język polski zmieniają też feminatywy. Jaki jest pani stosunek do nich?

Konserwatywny i negatywny, nie przekonuje mnie ani gościni, ani ministra.

Media głównego nurtu uznają za swój obowiązek promowanie feminatywów. Część językoznawców młodego pokolenia uzasadnia te formy, odwołując się do historii języka. Rada Języka Polskiego daje tworzeniu form żeńskich od nazw funkcji i zawodów zielone światło. Mój głos jest odrębny, nie widzę sensu w tworzeniu form, które albo brzmią dziwacznie, np. kierowczyni, marszałkini, albo umniejszająco: naprawdę powie pan o kobiecie prezydencie: prezydentka? A jak nazwać lekarkę weterynarii?

Najtrudniejszy język na świecie?

W zestawieniach najtrudniejszych języków świata język polski zawsze jest w czołówce. Można znaleźć też takie, które wskazują, że jest tym najtrudniejszym. Z czego to wynika?

Z kilku powodów. Po pierwsze, ma dość trudną do opanowania fonetykę. Z tym muszą się zmierzyć cudzoziemcy już na samym początku. Wszystkie nasze szeleszczące i świszczące głoski sprawiają im rzeczywiście ogromny kłopot. Trudno sobie wyobrazić, by cudzoziemiec mógł powiedzieć poprawnie dżdżu.

To jest słowo, które i nam przysparza problemów przy określeniu jego mianownika.

W tym wypadku mianownika nie ma, ale jeżeli mielibyśmy utworzyć formę hipotetyczną, to byłby to dżedż. To są te uroki języka polskiego! 

Trudne może być też to, że polszczyzna jest językiem mającym mnóstwo wyjątków od ogólnych reguł gramatycznych. Znając np. reguły polskiej fleksji, możemy wydedukować, jaka forma danego słowa byłaby poprawna, ale mamy bardzo wiele wyjątków od przyjętych reguł. (I tych wyjątków muszą się uczyć cudzoziemcy). To sprawia, że nie udało się do tej pory stworzyć odpowiedniego programu komputerowego, który byłby odpowiedzialny za fleksję, zwłaszcza rzeczowników. Jest tak wiele wyjątków, że program będzie się po prostu mylił. Odpowiedni algorytm będzie dobry, ale tylko w ograniczonej liczbie przypadków. Dlatego razem ze znaczeniem słów musimy też przyswoić ich odmianę, składnię, a następnie tak zwaną łączliwość, o ortografii nie wspominając.

Bardzo ciekawa i trudna jest też frazeologia w języku polskim. Takich drobiazgów, choć oczywiście istotnych i wartych zapamiętania, jest w polszczyźnie sporo. Gdybyśmy zaczęli właśnie od tej strony nieregularności pokazywać polszczyznę cudzoziemcom, to pewnie by zwątpili.

Czy, w ich przypadku, do nauki języka polskiego potrzebne są jakieś szczególne predyspozycje?

Na pewno trzeba ogromnego samozaparcia. Trzeba też chyba lubić polszczyznę. Bez tego emocjonalnego stosunku do tego trudnego języka, pewnie się nie da.

Czy to, że polszczyzna jest aż tak trudnym językiem, może być usprawiedliwieniem, dlaczego sami Polacy mają często taką trudność, żeby używać go poprawnie?

Nie sądzę. Trzeba byłoby zobaczyć, ile błędów popełniają także dziennikarze czy zwykli zjadacze chleba w innych językach. To wszystko zależy od tego, jak traktujemy język. Mówiąc bardzo górnolotnie, chodzi o to, czy jest on dla nas dobrem narodowym, którego trzeba strzec i całe życie się uczyć.

Ursynowskie zagwozdki językowe

Na Ursynowie mamy oficjalnie ulicę Szolc-Rogozińskiego, a więc z błędem. Zgodnie ze sztuką, powinno być Szolca-Rogozińskiego. Czy takie błędy powinniśmy eliminować z przestrzeni publicznej?

Jest pewna procedura nadawania nazw ulicom i tu powinien być obecny także językoznawca. Takich nieodmienianych czy źle odmienianych nazw w przestrzeni publicznej jest dużo. Pewnie już teraz jest za późno na zmianę, bo proszę sobie wyobrazić, ile by ona kosztowała. Poza tym, mieszkańcy już pewnie się do tego przyzwyczaili. Zasada jest taka, że nieodmienność pierwszego członu nazwiska męskiego jest uzasadniona tylko wtedy, jeżeli ta pierwsza część jest nazwą herbu. W tym przypadku tak nie jest (Szolc-Rogoziński był synem znanego kaliskiego przemysłowca i w Kaliszu odmieniają pierwszy człon jego nazwiska: Szolca), więc pewnie ktoś się pomylił albo miał przekonanie, że pierwsza część nazwiska się nie odmienia. Oba człony powinny być odmienione.

To jeszcze zagwozdka językowa z Ursynowa. Jestem ze Stokłos czy ze Stokłosów?

Ze Stokłosów. I chyba tak mówi większość mieszkańców Ursynowa. Stokłosa najpierw oznaczała rodzaj trawy, potem także nazwisko używane już w XV wieku. Zauważmy: w nazwie metra, osiedla czy ulicy występuje liczba pojedyncza: osiedle (kogo?, czego?) Stokłosy. Jednak w innych użyciach częstsza jest liczba mnoga, w świadomości ursynowian dobrze utrwalona. Tak więc częściej powiedzą oni: mieszkam na Stokłosach niż na Stokłosy, nawet w Wikipedii znajdziemy zdanie: "Obszar późniejszych Stokłosów"...

Jest też na Ursynowie łączka zwana Łączką Olkówka lub Olkówek. Większość mówi Olkówek, ale czy słusznie?

Może niech problem rozstrzygnie RJP, nie wymienił Pan chyba najwcześniejszej formy: Łączka//Łąka Olkówki, czyli: czyja? Może za tą pierwotną nazwą kryje się jakaś zapomniana historia... A jeśli jej nie znamy, to nie umiemy zdecydować: ta Olkówka czy ten Olkówek. Proponuję referendum! A poważnie mówiąc, nawet jeżeli mamy możliwość wyboru kilku form, to nie ma w tym nic złego, jeżeli wszystkie funkcjonują w przestrzeni publicznej.

Dziękuję za rozmowę!

(Stefan Janicki)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(4)

IzaIza

21 2

Bardzo mądra doktor. Mnie jako kobietę obrażają i ośmieszają te wszystkie chirurżki, psychiatrki i adiunktki. Przecież tego się nawet wymówić nie da, co świadczy o tym, że nie są to naturalne słowa w języku polskim. I mój ulubiony potworek jakim jest słowo powstanka. Jak już trzymać się reguł słowotwórczych powinno być powstańczyni, ale pelikanat łyka wszystko. 07:58, 26.11.2023

Odpowiedzi:2
Odpowiedz

OlaHimeOlaHime

1 16

A mnie jako kobiete np. obraża uważanie "przezydentki" za "gorszą" of prezydenta.
Trzeba iśc do przodu, trzeba więcej a nie mniej. Nie bądźmy dyktatorami z Akademii Francuskiej. 16:50, 26.11.2023


Do Ola HDo Ola H

3 7

Kretynka ? Uff, rodzaj żeński. 18:13, 26.11.2023


reo

Docent marcowyDocent marcowy

7 1

Oglądałem niedawno Szkło kontaktowe. Zadzwonił widz mówiąc coś o niepełnosprawnych, natomiast prowadzący p. Grzegorz Markowski powiedział coś takiego: Wtrącę tylko drobną uwagę, proszę pana, nie mówimy <<niepełnosprawni>>, tylko: <<osoby z niepełnosprawnościami>>. No szlag mnie mało nie trafił. Nie można już mówić <<niepełnosprawny>>, to co, <<inwalida>> to już chyba gruba zniewaga, a <<kaleka>> - przejaw faszyzmu. Nie znoszę, jak ludzie, których zresztą nie cenię, usiłują nam zmieniać język i jeszcze poprawiąć innych; nikt nie ma do tego tytułu, a już na pewno ci, co to obecnie robią.

PS. <<Dżdżu>> pochodzi chyba od <<deżdż>> (czyli dzisiejsze <<deszcz>>). 17:32, 27.11.2023

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%